Czego nie powiedział Putin w Katyniu
Treść
Wizyta premiera Rosji Władimira Putina w Katyniu była ważna, ponieważ  po raz pierwszy przedstawiciel tego kraju na tak wysokim szczeblu  stanął nad grobami pomordowanych przez NKWD polskich oficerów. Jednak w  wystąpieniu Putina, obok ogólnikowych stwierdzeń wzywających do  pojednania polsko-rosyjskiego, niemało jest historycznych przekłamań, a  wręcz fałszerstw. Rosyjski premier dał sygnał, że nie ma zamiaru  rzetelnie i obiektywnie oceniać komunistycznej historii Rosji.
Uderzające  są właśnie te fragmenty przemówienia, gdy Putin wprost nawiązuje do  historycznych wydarzeń. Premier Rosji kilka razy mówił o totalitaryzmie,  który spowodował tyle nieszczęść w historii Polaków i Rosjan, ale ani  razu nie wspomniał, że chodzi o totalitaryzm w wydaniu komunistycznym,  bo to przecież jest istota tragicznych wydarzeń katyńskich z 1940 roku i  masowych mordów z lat 30., których ofiarami padli obywatele ZSRS.  Dokonywali tych zbrodni nie jacyś "totalitaryści z Marsa", ale komuniści  na rozkaz innych komunistów, których wielu znamy z imienia i nazwiska,  bo podpisywali się pod rozkazami o mordach. Najwyraźniej Putin idzie  tropem wytyczonym m.in. przez Niemców, którzy o zbrodniach swoich  rodaków dokonywanych przed II wojną światową i w jej trakcie często  piszą jako o zbrodniach czynionych rękami nazistów. Ale jakiej  narodowości byli ci naziści, to już się nie mówi. Też pewnie przybysze z  Marsa... Za to nazistom w ludobójstwie pomagali już konkretnie Polacy,  Belgowie, Norwegowie czy Francuzi. 
Tak samo jak trzeba zauważyć, że  tylko w jednym miejscu Putin przywołał osobę największego zbrodniarza  Józefa Stalina, mówiąc o obywatelach radzieckich, "którzy spłonęli w  ogniu represji stalinowskich w latach 30.", i oficerach polskich  rozstrzelanych "na podstawie tajnego rozkazu". Z punktu widzenia Putina  to zrozumiały zabieg - przecież już za miesiąc ten sam Stalin będzie  sławiony jako pogromca Hitlera i nie może być jednocześnie wybitnym  wodzem naczelnym i zbrodniarzem. Dla nas to co najmniej zamazywanie  prawdziwego obrazu przeszłości.
Mijaniem się z prawdą, mówiąc  delikatnie językiem dyplomatycznym, jest twierdzenie premiera Rosji, że w  jego kraju "została dokonana jasna ocena polityczna, prawna i moralna  zbrodni reżimu totalitarnego. I ocena ta nie podlega żadnej rewizji".  Taka ocena rzeczywiście, wydawało się, została dokonana za czasów  prezydenta Borysa Jelcyna. Ale już wtedy była ona powierzchowna. Nie  chodzi nawet o to, że w Rosji nie było dekomunizacji, bo i w Polsce jej  nie mieliśmy. Ale po pierwsze, w Rosji ideologia komunistyczna wciąż ma  szerokie poparcie społeczne, bo komunizm nigdy nie został jednoznacznie  potępiony, nie zostało pokazane jego prawdziwe zbrodnicze oblicze, nie  osądzono też żyjących jeszcze komunistycznych oprawców. Sukcesem było  już to, że wtedy podejmowano w Rosji próby budowania państwa, które  chciało czerpać bardziej z tradycji carskiej niż komunistycznej. Nawet  to niewiele, co udało się zrobić za Borysa Jelcyna, zostało szybko  zniweczone przez Putina. To on wszak odpowiada za zmianę polityki  historycznej Kremla, właśnie za rewizję oceny prawnej, politycznej i  moralnej reżimu komunistycznego, za rehabilitację Stalina. Za  przywrócenie choćby sowieckiego hymnu, przy którego dźwiękach premier  Putin oddaje teraz hołd ofiarom komunistycznych zbrodni. Trudno o  bardziej dosadny przykład braku ludzkiej i historycznej wrażliwości. Gdy  teraz Putin mówi, iż została dokonana ocena "zbrodni totalitarnego  reżimu i nie podlega ona rewizji", to albo nie wie, o czym mówi, albo po  prostu udaje, że nie wie.
Tak samo jak trudno brać za dobrą monetę  inne stwierdzenia premiera Rosji, że naród rosyjski, "który przeżył  koszmar wojny domowej, przymusową kolektywizację wsi, masowe represje  lat 30., doskonale rozumie, chyba lepiej niż ktokolwiek inny, co oznacza  dla wielu polskich rodzin Katyń, Miednoje, Piatichatki, dlatego że w  tym żałobnym rzędzie i miejscach masowych kaźni obywateli radzieckich  jest poligon w Butowie pod Moskwą, Góra Siekierna na Sołowkach, rowy  egzekucyjne w Magadanie i Workucie, bezimienne mogiły Norylska i Kanału  Białomorskiego". Rzeczywistość jest bardziej brutalna: Rosjanie nie  tylko że nie znają prawdziwej historii o zbrodni katyńskiej - bo jest  ona przekłamywana w podręcznikach szkolnych i pracach naukowych, a  szczyt tych kłamstw to także propaganda państwowa ostatnich lat pod  rządami właśnie Władimira Putina - ale nie znają nawet własnej historii.  Bo też mało kto im mówi prawdę o zbrodniach komunistycznych dokonanych  na ich narodzie. Rosjanie nie interesowali się nimi oficjalnie za czasów  ZSRS, bo można było za to zapłacić więzieniem i łagrem, ale teraz też  nie jest to popularny temat do dociekań i wspomnień. Jak więc teraz mają  obiektywnie i rzetelnie oceniać komunizm? Jak mają zrozumieć, czym dla  Polaków jest Katyń? Oczywiście, są Rosjanie, którzy to rozumieją, ale to  tylko znikoma mniejszość, związana np. z Memoriałem.
A kto zatajał  prawdę o Katyniu i innych zbrodniach? Według Putina, jakaś kolejna  mityczna grupa - tym razem "politykierzy". - W ciągu dziesięcioleci  cynicznych kłamstw usiłowali zataić prawdę o egzekucjach katyńskich -  stwierdził premier Rosji. Tylko że ci "politykierzy" to komuniści, także  po polskiej stronie. Ale my, Polacy, o tym wiemy, do Rosjan dopiero  musi dotrzeć wiedza o komunistycznych zbrodniach zakłamywania historii.  Owi "politykierzy" najpierw próbowali zrzucić winę za Katyń na Niemców, a  potem robili wszystko, aby nad mogiłami Polaków zapadła zasłona  milczenia. Trudno też zrozumieć zawoalowane pretensje Putina, że "byłoby  takim samym kłamstwem obarczanie tą winą narodu rosyjskiego". W Polsce  przecież nikt nie twierdzi, iż każdy Rosjanin jest winny bestialskim  mordom. Po to żądamy otwarcia archiwów i akt śledztwa katyńskiego, aby  pokazać konkretnych sprawców.
Ponuro także w kontekście 70. rocznicy  wymordowania naszych żołnierzy przez sowieckie NKWD brzmiały słowa  Władimira Putina o tym, że na frontach II wojny światowej "nasze narody  walczyły przeciwko wspólnemu wrogowi i jestem przekonany, że będziemy  wspólnie obchodzić jubileusz wielkiego zwycięstwa - w którym główną,  decydującą rolę odegrali żołnierze Armii Czerwonej - za które oddały  swoje życie setki tysięcy żołnierzy wojska polskiego armii Andersa i  Armii Krajowej, obrońcy Moskwy i Warszawy, Westerplatte i Smoleńska". A  przecież ZSRS przez prawie dwa pierwsze lata wojny, do 22 czerwca 1941  roku, był sojusznikiem Hitlera. Bez sowieckich dostaw ropy, stali,  metali kolorowych niemiecka machina wojenna nie byłaby w stanie podbić  połowy Europy.
Żołnierze polscy, których pogrzebano w tajemnicy w  Lesie Katyńskim i innych miejscach kaźni, trafili w 1939 roku do  sowieckiej, a nie niemieckiej niewoli. Gdy broniła się Warszawa, Armia  Czerwona napadła na Polskę od wschodu, zaś wspomniana przez Putina armia  Andersa była tworzona przez polskich zesłańców, których wywieziono z  zajętych przez ZSRS polskich Kresów Wschodnich na Syberię czy do  Kazachstanu - z rozkazu Stalina, gorliwie wykonywanego choćby przez  Nikitę Chruszczowa, który do historii przeszedł potem jako "likwidator  kultu jednostki". Trudno także przypuszczać, aby Polacy mogli uznać  komunistyczne wojska sowieckie za towarzyszy broni AK, skoro akowcy byli  przez nich skrytobójczo mordowani, więzieni i zsyłani do łagrów. Taka  jest najwyraźniej definicja sojusznika według premiera Rosji.
Po  przemówieniu Putina trudno oczekiwać szybkiej zmiany w ocenie komunizmu i  II wojny światowej w Rosji. Taka będzie zapewne jeszcze długo linia  interpretacji najnowszej historii Rosji i świata. Szkoda.
Krzysztof  Losz
Nasz            Dziennik   2010-04-09
Autor: jc