Gdy huta ma za drogi prąd...
Treść
Drastyczne podwyżki cen energii w Stalowej Woli - od 30 do 45 proc. - jakie z początkiem roku wprowadziła Polska Grupa Energetyczna, zaczynają przynosić pierwsze negatywne skutki. Trwa powolne wygaszanie poszczególnych zakładów Huty Stalowa Wola: zatrzymano już pracę stalowni i walcowni. Huta Stali Jakościowych, zamiast wytapiać stal, będzie ją sprowadzać z Białorusi. Są też pierwsze zwolnienia i widmo kolejnych, które mogą objąć ponad 2,5 tysiąca osób.
Huta Stali Jakościowych, której wyroby znajdują zastosowanie w wielu gałęziach przemysłu, takich jak: motoryzacja, hutnictwo, górnictwo, kolejnictwo, lotnictwo, przemysł elektromaszynowy, odczuła już skutki światowego kryzysu ekonomicznego, a teraz jej problemy pogłębia podwyżka cen prądu. Dochodzi do tego niebezpieczeństwo ograniczenia dostaw gazu. Nie pozostanie to także bez wpływu na zatrudnienie w firmie. - Niebezpieczeństwo ograniczenia dostaw gazu może być uciążliwe, ale trudniej będzie nam znieść podwyżki cen prądu, co z kolei może zakończyć się dramatem wielu rodzin w Stalowej Woli - mówią pracownicy.
W celu ograniczenia kosztów zarząd huty zatrzymał pracę stalowni. Jak powiedział nam Wincenty Likus, prezes Huty Stali Jakościowych, miesięcznie zakład zużywa od 10 do 12 tysięcy megawatogodzin energii elektrycznej. Po podwyżce koszty tylko z tego tytułu wzrosną o 6 mln złotych. - W takiej sytuacji, kiedy nie mamy zamówień, podwyżki cen energii sprawiają, że stal produkowana przez nasz zakład jest coraz droższa, a tym samym mniej atrakcyjna dla potencjalnych klientów niż np. ceny wyrobów słowackich, czeskich czy nawet niemieckich - uważa prezes Likus, który martwi się też skutkami kryzysu gazowego. - W ciągu miesiąca HSJ zużywa ok. 2,5 miliona metrów sześciennych gazu. W przypadku ograniczenia dostaw tego surowca dla przemysłu będziemy zmuszeni zdecydować o wyłączeniu z produkcji jednej z dwóch walcowni: wyrobów długich bądź wyrobów płaskich - zapowiada Likus. Jednocześnie szef HSJ ma nadzieję, że uda się wynegocjować obniżenie cen prądu z PGE. W przypadku braku porozumienia dalsze zwolnienia w HSJ, w której pracę straciło już 40 osób, będą nieuchronne. Już teraz wygaszone są piec elektryczny i piece walcownicze. W przyszłym tygodniu zakład zacznie też sprowadzać tańszą stal z Białorusi.
Tymczasem HSJ ma nadzieję na kontrakt na dostawę blach pancernych dla transportera "Rosomak". Ale produkcja blach pancernych jest kosztowna i chcąc, by ich cena była konkurencyjna w stosunku do produktów szwedzkich czy francuskich, musi być dużo tańsza. Temu jednak nie sprzyjają podwyżki energii.
Swoich obaw o przyszłość w obliczu wzrostu cen prądu nie kryją właściciele pozostałych zakładów w Stalowej Woli. Pełen obaw o przyszłość miasta jest także prezydent Stalowej Woli Andrzej Szlęzak. - Obawiamy się, że firmy, oszczędzając, zaczną zwalniać pracowników, co niesie za sobą mniejsze wpływy do budżetu i większe wydatki w zakresie pomocy społecznej dla pozostających bez pracy. To z kolei oznacza ograniczenia w rozwoju miasta - mówi prezydent. - Wolny rynek energii jest w Polsce tylko na papierze, a faktycznie mamy do czynienia z praktykami monopolistycznymi. Nie może być tak, że monopol prostą drogą prowadzi do zarżnięcia największego ośrodka przemysłowego na Podkarpaciu - podkreśla Szlęzak.
Prezydent zaprosił na dzisiaj do magistratu wszystkich parlamentarzystów z regionu na spotkanie oraz dyskusję o przeciwdziałaniu skutkom rażącego wzrostu cen energii.
Bogdan Drąg, dyrektor ds. handlowych spółki Enesta, zakładu zajmującego się dystrybucją energii na terenie Stalowej Woli, w którym większość udziałów ma Polska Grupa Energetyczna Dystrybucja Rzeszów Sp. z o.o., podkreśla, że o podwyżce cen energii zdecydowały wyższe ceny węgla i drożejącej energii na rynku hurtowym, a także potrzeba poszukiwania nowych źródeł, co ponosi za sobą dodatkowe koszty. - Prąd musi drożeć, bo zaczyna go brakować. Rosną także koszty jego produkcji. O podwyżce zdecydowała Polska Grupa Energetyczna i zarówno spółka Ernesta, jak i Rzeszowski Zakład Energetyczny występujące tu jako pośrednicy nie miały innego wyjścia, przenosząc ceny na swoich odbiorców - wyjaśnia dyrektor Drąg.
Mariusz Kamieniecki
"Nasz Dziennik" 2009-01-12
Autor: wa