Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kino: Przerwany lot 93

Treść

Amerykanie nie są zgodni, czy powinny już powstawać filmy o 11 września 2001. Dla wielu ta tragedia jest otwartą raną. Zwolennicy przenoszenia jej na ekran uważają, że trzeba o tym mówić by społeczeństwo doznało oczyszczenia..

Pierwszy poważny obraz filmowy o 11 września 2001 roku wszedł właśnie na ekrany.

"Lot 93” angielskiego reżysera Paula Greengrassa opowiada o jednym z czterech porwanych przez terrorystów samolotów linii United, który nie uderzył w żaden obiekt, tylko rozbił się w Pensylwanii.

Maszyna lecąca z Nework do San Francisco została porwana w chwili, gdy eksplodował drugi porwany samolot.
Samolot uderzył w murawę
Według komisji badającej tamto wydarzenie, pasażerowie, gdy dowiedzieli się, że ich samolot też ma być użyty jako bomba (najprawdopodobniej do zburzenia siedziby Kongresu w Waszyngtonie), zabili dwóch terrorystów na pokładzie, wdarli się do kokpitu i obezwładnili pozostałych.

W takich okolicznościach samolot uderzył w murawę. Nikt z 40 pasażerów, załogi oraz czwórki porywaczy nie przeżył.

Komisja doszła do takiego wniosku po przesłuchaniu przedstawicieli rodzin ofiar, którzy przez pokładowe telefony informowali swoich bliskich o tym, co się działo na pokładzie, oraz z nagrań rozmów w kokpicie.
Chaos w powietrzu
Film jest paradokumentalną rekonstrukcją zdarzeń, opartą na wiedzy zebranej przez komisję, autorów filmów, a także z rozmów z fachowcami, a w wielu miejscach popartą tylko domysłem. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, gdyby pasażerowie nie zaatakowali, religijni fanatycy osiągnęliby swój cel.

Z filmu wynika, że władze lotnicze USA i wojskowe zupełnie się pogubiły. Sądziły, że samolotów porwanych jest więcej niż cztery, nikt nie panował nad tym, co się działo w przestrzeni powietrznej USA.

Za późno też miała być wydana decyzja o włączeniu do akcji myśliwców, które zresztą nie wiedziałyby do kogo strzelać.
Nagłe zakończenie
Przełomowe wydarzenia wymagają nowego języka. Paul Greengrass wyciągnął naukę z lekcji 11 września.

"Lot 93” nie jest klasycznym filmem katastroficznym lub grozy, z reguły gwarantującym przyjemność oglądanie kosztem wiarygodności. Brakuje w nim wyraźnego pozytywnego bohatera, który integruje grupę w walce z niebezpieczeństwem (można mówić o bohaterstwie całej grupy). Postaci są z tłumu, reżyser żadnej nie poświęca więcej czasu niż powinien.

Brakuje też wątku miłosnego, który w tradycyjnym kinie jest dodatkowym motorem działania głównych postaci.

Reżyser nie kupuje uwagi widza efektami specjalnymi. Uderza natomiast drobiazgowość relacji i jej psychologiczne natężenie. Fakt, że film został nakręcony wbrew dotychczasowym regułom, podkreśla zakończenie.

Nagle wszystko się urywa po uderzeniu samolotu w zieloną murawę. Koniec, żadnej puenty, choćby w postaci wiązanki kwiatów na symbolicznej mogile.
Kino od nowa się uczy
Przed 11 września 2001 krytykowano Hollywood, że swoimi produkcjami dostarcza terrorystom gotowe scenariusze. Po ataku na World Trade Center można powiedzieć, że kino amerykańskie od nowa uczy się opowiadać o trudnych sprawach.

Już w październiku br. obejrzymy kolejny film o wydarzeniu sprzed 5 lat - będzie to "World Trade Centem” Olivera Stone'a z Nicolasem Cagem w roli policjanta wydobytego spod gruzu zniszczonych wież.
Piotr Samolewicz

"Nowiny" 2006-09-05

Autor: wa