Kraków dla PiS, Warszawa dla PO
Treść
Platforma Obywatelska nie dostała takiego poparcia, na jakie zapewne liczyła,  Prawo i Sprawiedliwość, choć - jak wskazuje prognoza - znacznie ustąpiło  Platformie, to jednak może liczyć na ponad dwukrotnie więcej europosłów niż w  dotychczasowej kadencji. Obie partie wyraźnie odskoczyły od całej  reszty.
Cztery obecne partie parlamentarne przekroczyły próg  wyborczy, wzmacniając swoją pozycję na scenie politycznej, nie zostawiając  miejsca dla mniejszych konkurentów.
Sondaż wskazuje, że progu wyborczego nie  przekroczyły: CentroLewica - 1,3 proc., Unia Polityki Realnej - 1,1 proc.,  Libertas - 1 proc., Samoobrona - 1 proc., Prawica Rzeczypospolitej - 0,6 proc.,  i Polska Partia Pracy - 0,4 procent. Wszystkie cztery partie, które - jak  wskazują wyniki sondażowe - przekroczyły 5-procentowy próg wyborczy, mogą liczyć  na większą liczbę reprezentantów w Parlamencie Europejskim niż do tej pory.  Przed pięcioma laty PO zdobyła 15 mandatów, PiS - 7, SLD - UP - 4, a PSL również  4, ale w trakcie kadencji trzej europosłowie ludowców zostali wykluczeni z  partii. W Parlamencie Europejskim zabraknie polityków wywodzących się z Ligi  Polskich Rodzin, która w obecnej kadencji była drugą polską siłą w  europarlamencie pod względem liczby mandatów. W 2004 r. LPR uzyskała ich 10. Nie  będzie również Samoobrony, która zdobyła wówczas 6 mandatów, Unii Wolności,  która miała 4, i SdPl - 3.
Po raz drugi wybraliśmy wczoraj swoich posłów do  Parlamentu Europejskiego. Wstępne wyniki frekwencji wyborczej, podane przez  Państwową Komisję Wyborczą, wskazują, że tak jak przed pięcioma laty stosunkowo  niewielu Polaków postanowiło pofatygować się do lokali wyborczych - 27,4  procent. Frekwencja nie zachwycała też w innych państwach Unii Europejskiej.  
Treść kampanii wyborczej w Polsce wskazywała, że dla samych partii  politycznych wybory europejskie nie były celem samym w sobie, a jedynie  przetarciem przed zbliżającą się kampanią prezydencką, a dla mniejszych  ugrupowań - okazją do przypomnienia o swoim istnieniu.
Choć Parlament  Europejski to jedyne ciało Unii Europejskiej, o którego składzie bezpośrednio  decydować mogą obywatele państw Unii Europejskiej, to wybory do europarlamentu  nie cieszą się wielkim powodzeniem u wyborców. Wciąż bardziej wolimy głosować na  kandydatów do krajowego parlamentu, a przede wszystkim brać udział w wyborach  prezydenckich.
Pierwsze dane Państwowej Komisji Wyborczej wskazywały, że do  godziny 12.00 zagłosowało jedynie 6,65 proc. uprawnionych do głosowania, co i  tak było wynikiem lepszym od tego sprzed pięciu lat. W poprzednich eurowyborach  na tę godzinę frekwencja wyniosła 5,94 procent. Premier Donald Tusk tuż po  oddaniu głosu powiedział, że niska frekwencja wyborcza jest raczej cechą  narodową Polaków, na co narzekamy od 20 lat i może by należało nauczyć się z tym  żyć. - Nigdy nie byliśmy rekordzistami świata, jeśli chodzi o frekwencję. Polacy  nie są szczególnie nastawieni do uczestnictwa, może nie w polityce, ale  wybieraniu swoich przedstawicieli - mówił szef rządu. Donald Tusk, wypowiadając  te słowa, nie znał jeszcze żadnych danych na temat frekwencji, a jedynie  antycypował to, co zdarzy się w ciągu następnych godzin. W ocenie premiera,  niska frekwencja jest oznaką "względnej akceptacji tego, co jest" i może to być  dobrym znakiem.
Przed pięcioma laty w eurowyborach udział wzięło zaledwie  20,87 proc. uprawnionych do głosowania. 
Do godziny 18.00 frekwencja wyniosła  18,24 proc., przed 5 laty o tej porze zagłosowało 15,4 proc. wyborców. Sondaże  wskazują, że frekwencja wyniosła 27,4 procent. 
W ostatnich wyborach  parlamentarnych frekwencja wyniosła 53,88 proc., w tych z 2005 r. - 40,57 proc.,  a w prezydenckich z 2005 r. - 49,74 proc. w pierwszej turze i 50,99 proc. - w  drugiej. 
Mniejszą skłonność uczestnictwa w wyborach europejskich niż  krajowych trudno jednak nazwać odwracaniem się obywateli od demokracji. To  raczej od demokracji odwracają się unijni urzędnicy, zniechęcając swoim  postępowaniem obywateli, którzy widzą, iż mają bardzo ograniczony wpływ na to,  co robią unijni urzędnicy. Na postrzeganie eurowyborów jako wyborów mniejszej  wagi zapracowali sami eurokraci, podejmujący decyzje bez odwoływania się do  opinii obywateli państw Unii Europejskiej, czy - jak było w przypadku  ratyfikacji traktatu lizbońskiego - wręcz zabraniający państwom Unii, aby w  sprawie przyszłości UE pozwoliły wypowiedzieć się obywatelom w demokratycznych  referendach. Tak jak wyborców nie emocjonował sam fakt, że możemy wybrać swoich  przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego, tak też europejskie wybory nie były  celem samym w sobie dla uczestniczących w nich partii. Podczas kampanii  wyborczej w dyskusjach dominowały przede wszystkim nie tematy unijne, lecz  krajowe, i to wcale niekoniecznie te traktujące o problemach, które moglibyśmy  rozstrzygać na forum Parlamentu Europejskiego, lecz raczej tego krajowego:  polityka społeczna, gospodarcza, radzenie sobie z kryzysem gospodarczym. Dla  największych partii wczorajsze wybory i poprzedzająca je kampania były próbą  generalną przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi. A dla mniejszych  ugrupowań, takich jak Samoobrona czy Liga Polskich Rodzin, której działacze  odnaleźli się w Libertas -przypomnieniem wyborcom, że nie zniknęli z powierzchni  ziemi. To jednak nie tylko polska specyfika. Chociażby w Niemczech, a więc w  państwie odgrywającym w UE kluczową rolę, o wyborach do Parlamentu Europejskiego  mówi się jako o próbie przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu.
Ogółem w  Parlamencie Europejskim nowej kadencji zasiądzie 736 eurodeputowanych.  Najliczniej reprezentowani będą Niemcy - 99 europosłów, po 72 deputowanych  przysługuje: Wielkiej Brytanii, Włochom i Francji, a po 50 Polsce i Hiszpanii.  Austrię będzie reprezentować 17 europosłów, Belgię - 22, Bułgarię - 17, Cypr -  6, Danię - 13, Estonię - 6, Finlandię - 13, Grecję - 22, Irlandię - 12, Litwę -  12, Łotwę - 8, Luksemburg - 6, Maltę - 5, Holandię - 25, Portugalię, Czechy i  Węgry - po 22, Rumunię - 33, Słowację - 13, Słowenię - 7, a Szwecję - 18. Mimo  iż Parlament Europejski ma tak liczną izbę, nie ma w UE tak znacznych  kompetencji jak chociażby polski Sejm w naszym kraju. Choć bez zgody PE nie może  wejść w życie budżet Unii Europejskiej, a parlament może też występować z  inicjatywą tworzenia nowego prawa, to już przyjmowanie unijnego prawa odbywa się  przy wspólnej decyzji PE i Rady Unii Europejskiej. Jednakże te zdawać się może  najistotniejsze akty prawne - dotyczące rolnictwa czy polityki gospodarczej -  przyjmuje już sama Rada po zasięgnięciu opinii Parlamentu Europejskiego.  
Artur Kowalski
"Nasz Dziennik" 2009-06-08
Autor: wa
