Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kryzys dobija Podkarpacie

Treść

Drastyczne podwyżki cen energii, brak zamówień, przymusowe postoje w pracy, a co gorsza, upadłość - tak wygląda rzeczywistość podkarpackich zakładów pracy. Zwolnień w małych firmach nikt nie liczy, choć etaty tutaj też tnie się na potęgę. Pracownicy wielu firm są załamani i przerażeni bezczynnością rządu, obawiając się o przyszłość swoich rodzin, chcą pracy i nie mają zamiaru dalej słuchać bajek o irlandzkim cudzie. Politycy opozycji grożą rządowi Trybunałem Stanu.

Tylko w Stalowej Woli - hutniczym zagłębiu i największym ośrodku przemysłowym na Podkarpaciu, w związku z drastycznym, ponad 40-procentowym wzrostem cen energii zagrożonych utratą pracy jest kilka tysięcy ludzi. - Trudno zrozumieć, dlaczego w dobie światowego kryzysu przedsiębiorcy obciążani są dodatkowymi kosztami cen energii. W sytuacji, kiedy kolejne spółki zapowiadają zmniejszanie płac i zwolnienia, całemu miastu grozi gospodarcza klęska - uważa prezydent Stalowej Woli Andrzej Szlęzak. Upadłość ogłosił już Zakład Zespołów Mechanicznych, gdzie w związku ze spadkiem zamówień o 70 proc. pracę straci ok. 650 osób spośród tysiąca zatrudnionych. Sytuację firmy dodatkowo pogorszyło zajęcie kont przez komornika i wyłączenie dostaw prądu dla części hal produkcyjnych. Wczoraj przed budynkiem zarządu Huty Stalowa Wola, która jest większościowym udziałowcem Zakładu Zespołów Mechanicznych, odbyła się pikieta niezadowolonej załogi, która domaga się pełnej wypłaty pensji za styczeń, podczas gdy zarząd oferuje im zaledwie dwieście złotych. Podbramkowa sytuacja jest także w Hucie Stali Jakościowych, która swą produkcję także opiera na energii elektrycznej. Jak podkreśla Wincenty Likus, prezes Huty Stali Jakościowych, mimo szukania oszczędności i próby obniżania kosztów we wszystkich obszarach działalności niestety nie da się uniknąć zwolnień. - W związku z obniżeniem produkcji o 25 proc. ok. 40 osób już odeszło z zakładu, a co najmniej 150 będzie musiało odejść w najbliższych miesiącach - tłumaczy prezes Likus. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta także w Hucie Stalowa Wola - spółce-matce, gdzie od początku roku załoga, chcąc uniknąć zwolnienia ok. 400 osób, zdecydowała się na dobrowolne cięcia w zarobkach o 20 proc. i ograniczenie czasu pracy do czterech dni w tygodniu. Oznacza to, że hutnicy co najmniej do końca pierwszego kwartału br., a niewykluczone, że dłużej, będą zarabiać średnio od 400 do 500 zł mniej. - Jesteśmy zdolni do wielu wyrzeczeń, co już wielokrotnie udowodniliśmy, ale orżnąć się nie damy - zapowiada Henryk Szostak, szef NSZZ "Solidarność" w Hucie Stalowa Wola, a jednocześnie przewodniczący Międzyzwiązkowego Komitetu Protestacyjnego skupiającego szereg organizacji związkowych ze stalowowolskich zakładów pracy.
Przedsiębiorców z hutniczego zagłębia przede wszystkim niepokoi brak reakcji rządu na kryzys, który coraz dotkliwiej sięga do kieszeni obywateli, ale także lekceważenie apeli, które kierowali do premiera Donalda Tuska.
Swojemu niezadowoleniu hutnicy dali wyraz w ubiegłym tygodniu podczas manifestacji w Rzeszowie, gdzie przed Podkarpackim Urzędem Wojewódzkim i Zakładem Energetycznym protestowało kilka tysięcy osób. - Chcieliśmy przypomnieć najwyższym władzom w Polsce, że kryzys już do nas zawitał, choć niektórzy w obawie o swój wizerunek pewnie woleliby tego nie widzieć - uważa Henryk Szostak. Obawy hutników budzą cięcia w MON, które mogą dotknąć Centrum Produkcji Wojskowej wchodzącej w skład Huty Stalowa Wola. Centrum zajmuje się produkcją wyrzutni rakietowych Langusta i armatohaubic Krab na zamówienie MON, a spadek zamówień lub ich znaczne ograniczenie może oznaczać zapaść dla zbrojeniowej firmy. Związkowcy złożyli na ręce wicewojewody podkarpackiego petycję skierowaną do rządu, w której domagają się, aby rząd swoimi działaniami doprowadził do obniżenia cen energii, ponadto żądają wprowadzenia programów osłonowych dla zakładów w trudnej sytuacji i zwalnianych pracowników, a także zwołania w trybie natychmiastowym Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego. - Daliśmy rządowi dziesięć dni. Jeżeli nie będzie reakcji, to mamy gotowy plan działania, a że potrafimy walczyć o swoje, to już wiele razy udowodniliśmy - dodaje szef hutniczej "S".

Nie tylko Stalowa Wola
Obok Stalowej Woli kryzys dotyka szeregu innych zakładów na Podkarpaciu. W związku z dużymi zapasami towarowymi i brakiem zbytu od poniedziałku produkcję wstrzymał rynkowy lider drobnego sprzętu AGD w Polsce, rzeszowski Zelmer. Tygodniowa przerwa ma - zdaniem zarządu - uchronić spółkę przed negatywnymi skutkami kryzysu i pozwolić na sprzedaż zapasów magazynowych wyprodukowanego sprzętu. Zelmer, który zatrudnia ponad 2 tysiące osób, rozpoczyna także wdrażanie programu dobrowolnych odejść z zakładu, który potrwa do kwietnia. Szacuje się, że z programu skorzysta około 100 osób, które mogą liczyć na odprawy w wysokości do ośmiu miesięcznych pensji. Pracownicy będą mogli także przejść darmowe szkolenia m.in. z zakresu aktywnego poszukiwania pracy, a ponadto otrzymają pomoc specjalistycznej firmy doradztwa personalnego. Nauczeni doświadczeniem innych firm - m.in. Krośnieńskich Hut Szkła, gdzie niby nic złego się nie działo, a tylko w ubiegłym roku, m.in. na skutek złego zarządzania, pracę straciło ponad dwa tysiące osób - działaniom władz Zelmeru przyglądają się związki zawodowe. Z uwagi na kryzys motoryzacyjny i spadek zamówień nie da się uniknąć zwolnień w firmie Stomil Sanok, która jest czołowym producentem wyrobów gumowych m.in. dla branży motoryzacyjnej i budowlanej. Jak informuje Zbigniew Daszyk z Powiatowego Urzędu Pracy w Sanoku, do końca kwietnia zwolnieniami grupowymi zostanie objętych ok. 280 pracowników. W tym przypadku zwalniani mogą liczyć maksymalnie na trzymiesięczne odprawy. Szczęścia nie miało też 150 pracowników spółki Rh Alurad z Gorzyc k. Tarnobrzega produkującej felgi aluminiowe. Dobrze prosperująca gorzycka firma ogłosiła plajtę po tym, jak macierzysta spółka Rh Alurad Hoffken GmbH z siedzibą w Niemczech w październiku 2008 roku ogłosiła upadłość. Jak wynika z informacji Powiatowego Urzędu Pracy w Tarnobrzegu, kolejną firmą w Gorzycach, która przygotowuje zwolnienia, jest fabryka tłoków Federal Mogul. W najbliższych miesiącach zakład zamierza zwolnić blisko 270 osób. Ograniczenie produkcji i zwolnienia w Federal Mogul mogą za sobą pociągnąć problemy dla spółek, które z nią kooperowały. Sytuacja w powiecie tarnobrzeskim jest mało ciekawa. Na koniec stycznia br. w powiatowym urzędzie pracy było zarejestrowanych prawie 6 tysięcy bezrobotnych, to prawie o 900 więcej niż na koniec grudnia 2008 roku. Prawie 1,2 tysiąca bezrobotnych w styczniu zarejestrowało się w Powiatowym Urzędzie Pracy w Mielcu, ale - jak informuje Aneta Lenart, statystyk w mieleckim urzędzie pracy - to nie koniec grupowych zwolnień w miejscowych firmach. Do mieleckiego pośredniaka, gdzie na koniec 2008 roku zarejestrowanych było 6616 bezrobotnych, dotarły bowiem zawiadomienia o kolejnych zwolnieniach, które obejmą w sumie 480 osób. Po fali zwolnień w Krośnieńskich Hutach Szkła, której zarząd w piątek złożył w tamtejszym sądzie rejonowym wniosek o wszczęcie postępowania upadłościowego z możliwością zawarcia układu, w środowisku krośnieńskim szykują się kolejne redukcje etatów. W najbliższych miesiącach do zwolnień dojdzie w firmie Nowy Styl Sp. z o.o. Czołowy producent mebli i krzeseł w Europie i świecie, który zatrudnia ponad 2700 osób, zapowiada zwolnienie prawie 700 pracowników.

Koniec bajek, czas na konkrety
To tylko niektóre przykłady zwolnień w podkarpackich zakładach, które świadczą o tym, że kryzys to nie bajka, ale coraz bardziej bolesna rzeczywistość, która dotyka coraz większej liczby ludzi. Zdaniem posła Stanisława Ożoga (PiS), sytuacja podkarpackich zakładów pracy staje się coraz bardziej dramatyczna. - Sytuacji tej wcale nie zmienia ożywienie na rynku Krosna, Sanoka czy Jasła, gdzie na skutek wprowadzenia waluty euro na Słowacji - gdzie podrożało wszystko, począwszy od żywności, poprzez artykuły przemysłowe, wyposażenie mieszkań, materiały wykończeniowe - południowa część Podkarpacia przeżywa istne oblężenie. Słowacy chętnie korzystają z tego, że złoty jest tani, wymieniają euro na złotówki i robią zakupy. Dla miejscowych handlowców to okazja na dobry zarobek. To jednak tylko doraźne rozwiązanie. To zjawisko zamazuje faktyczny obraz problemów, jakie wiążą się z utratą miejsc pracy w tym regionie, ale za jakiś czas będzie to odczuwalne coraz bardziej - wyjaśnia poseł Ożóg. Tylko w styczniu br. na Podkarpaciu w pośredniakach zarejestrowało się ponad tysiąc osób, które wróciły z Wielkiej Brytanii. - To kolejny problem, z którym mamy do czynienia, który będzie się nasilał w odniesieniu do województwa podkarpackiego - uważa polityk PiS. - Do końca listopada 2008 roku wszyscy mówili o kryzysie finansowym, a później o kryzysie gospodarczym, tylko nie rząd premiera Tuska, który usiłował zamieść sprawę pod dywan. Tymczasem kryzys przetaczał się przez kraj. Teraz, owszem, rząd mówi o kryzysie, natomiast nie robi się nic, by łagodzić jego skutki - uważa Ożóg. Dodaje, że mamy do czynienia z bardzo niebezpiecznym zjawiskiem obniżania się inwestycji zagranicznych w Polsce, w tym również na Podkarpaciu. - O ile w skali kraju w 2007 roku inwestycje zagraniczne były na poziomie 16,5 miliarda euro, w ubiegłym roku było to już tylko 12 miliardów, to w tej chwili mówi się, że będzie to niewiele ponad 6,7 miliarda euro. To kolejny dowód na to, że z kryzysem mamy już dziś do czynienia, ale można zaryzykować stwierdzenie, iż prawdziwy kryzys dotknie nas dopiero w przyszłym roku - zapowiada poseł. Jego zdaniem, tegoroczne cięcia prawie 2 miliardów złotych w MON, ale także skutki cięć finansowych w ostatnich dwóch miesiącach ubiegłego roku, które przechodzą na bieżący rok, co w efekcie daje sumę blisko 5 miliardów złotych, są bardzo niepokojące w odniesieniu do interesu Podkarpacia. Andrzej Zapałowski, poseł do Parlamentu Europejskiego z Podkarpacia, jest zdania, że bezczynność i dość nietypowe działania koalicyjnego rządu PO - PSL mogą doprowadzić do katastrofy największych polskich zakładów pracy, w tym zagłębia hutniczego w Stalowej Woli. - Jeżeli rząd nie będzie interweniował i nie udzieli wsparcia strategicznym zakładom pracy, takim jak chociażby Huta Stalowa Wola i spółki od niej zależne, to wkrótce będziemy mieli do czynienia z tragedią. Wielu ekonomistów uważa, że w tej trudnej sytuacji cięcia budżetowe są bezcelowe, przeciwnie - należy zwiększyć deficyt budżetowy, wypompowując w gospodarkę niezbędne środki. Tak robią rządy krajów zachodnich, m.in. Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii czy Niemiec, wypompowując pieniądze w banki i gospodarkę. Tu nie ma co silić się na oryginalność, to nie zabawa, ale ostra walka o być lub nie być polskich przedsiębiorstw - uważa poseł Zapałowski. Jego zdaniem, zaniechanie aktywnej pomocy zakładom strategicznym dla obronności Polski, takim jak Huta Stalowa Wola, doprowadzi do ich upadku. Dlatego program ratunkowy musi brać pod uwagę nawet przejęcie na własność przez państwo części bądź całych przedsiębiorstw, a także złożenie w nich zamówień na sprzęt wojskowy. - Stocznie upadły, bo usiłując je ratować, wpompowano pieniądze, nie przejmując części ich akcji. W Europie Zachodniej, w koncernach samochodowych czy stoczniach, rządy Francji czy Niemiec przejmują część akcji, upaństwawiając całe zakłady bądź ich część. W Polsce odwrotnie, mamy do czynienia z wyprzedażą i pozbywaniem się perełek przemysłowych i przejadaniem pieniędzy. W przypadku zakładów ważnych dla obronności i bezpieczeństwa państwo powinno przejąć część ich aktywów i nie powinno się tego bać. W Belgii czy Holandii rządy tych krajów przejęły znaczną część akcji banków, tym samym upaństwawiając je. Czy w Polsce nie można tego zrobić? - pyta Zapałowski. Deputowany przypomina, że cięcia budżetowe są zagrożeniem dla przemysłu obronnego. - Decyzją rządu premiera Tuska przemysł zbrojeniowy został ograbiony z ok. 70 proc. środków, które miały iść z MON na zakup nowego sprzętu dla polskiej armii. Tracą na tym strategiczne przedsiębiorstwa jak Huta Stalowa Wola czy zakłady w Siemiatyczach Śląskich, w Radomiu i inne. Jeżeli te strategiczne przedsiębiorstwa upadną, to rząd pod kierownictwem Donalda Tuska powinien stanąć przed Trybunałem Stanu, bo bezpieczeństwo Polski to nie jest tylko armia, ale także cały przemysł obronny, o który należy dbać - tłumaczy Zapałowski.
Kryzys dotyka najbiedniejszych regionów kraju, a mimo to wciąż nie widać działań, które minimalizowałyby jego społeczne skutki. Pod koniec ubiegłego roku na Podkarpaciu pozostawało bez pracy ponad 115 tysięcy osób. Wszystko wskazuje na to, że w bieżącym roku będzie to znacznie większa liczba, tym samym wzrośnie też zapotrzebowanie na pomoc społeczną i socjalną dla bezrobotnych.
Mariusz Kamieniecki
"Nasz Dziennik" 2009-02-11

Autor: wa