Krzyże dla zesłańców
Treść
Głód i mróz nie do wytrzymania - takie wspomnienia najczęściej zachowują ludzie zesłani na Sybir. Wczoraj, w 68. rocznicę napaści ZSRR na Polskę, wojewoda Ewa Draus wręczyła 60 osobom Krzyże Zesłańców Sybiru. Był wśród nich m.in. pochodzący z Litwy, obecnie mieszkający w Żołyni, Zenon Józef Rymkiewicz. Na Sybir został wywieziony w wieku 16 lat. Dokładnie pamięta drogę na zesłanie. - Transport był długi, składał się z 75 towarowych wagonów. Ślady i resztki nawozu na podłodze świadczyły, że przewożono w nich bydło. Co dziesiąty wagon zajmowali konwojujący żołnierze. W naszym jechało 27 osób, w innych - nawet 40. Dwa okienka zabito deskami, dwa miały założone żelazne kraty. Jedzenie, głównie chleb z otrębami, zesłańcy dostawali raz na dobę, wodę - dwa razy. Plagą była wszawica. Podróż w takich warunkach trwała półtora miesiąca. Podczas niej tylko dwa razy można było skorzystać z łaźni. Nie każdy zniósł takie warunki. Wielu umarło. Zwłoki wynoszono z wagonów na stacjach, pociąg natychmiast ruszał dalej. Dalsza droga odbywała się barką. Polacy dopłynęli nią do Zajarska niedaleko Bratska, stamtąd ciężarówkami zostali przewiezieni do Ust-Kuta na brzegu rzeki Leny, a następnie dużym statkiem pasażerskim do miasteczka Bodajbo. Tam zakwaterowano ich w szopach starej poczty. - Nastąpił targ niewolników, których można było nabywać za darmo. Trwał trzy dni. Przyjeżdżali dyrektorzy kopalń złota i portu rzecznego. Postanowili, że wraz z siostrą będziemy pracować w kopalni. Na miejscu zrobili nam zdjęcia i założyli kartoteki. Odtąd byliśmy półniewolnikami - wspomina Rymkiewicz. Zamiast pracy w kopalni złota, dostali się jednak do zakładów mechanicznych. 11 mężczyzn i 2 kobiety zamieszkało w baraku, w pokoju o wymiarach 6 na 6 metrów. Całe wyposażenie stanowiły: piec z kominem, stół z desek i drewniane łóżka pełne pluskiew. Najcięższe okazały się pierwsze 2-3 lata. Zarobki wynosiły około 500 rubli. Kilogram chleba kosztował 5 rubli, śledzia - 35, masła - 60, litr mleka - 10. Najczęściej jedzono soloną rybę, chleb, ziemniaki i cebulę. Pan Zenon pracował też przy wyrębie lasu. Temperatura, spadająca do nawet -60 stopni, i doskwierający wiatr sprawiły, że odmroził prawą stronę twarzy, aż zeszła z niej skóra. Tragiczne wspomnienia ma także 71-letnia Czesława Popijakowska. Kiedy zesłano ją na Sybir, miała 3 lata, jej brat natomiast - zaledwie 9 miesięcy. Niestety, do Polski nie wrócił... Ona przebywała tam 6,5 roku. Cały pobyt pamięta ze szczegółami. W wagonie, w którym spędziła półtora miesiąca, okna były pozabijane deskami. Potem wieziono ich ciężarowymi wozami, następnie saniami. Po drodze, na przystankach, miejscowi okradali ich z rzeczy, które udało się im zabrać z domu. - Pamiętam straszny głód i mróz. Dawano nam tylko wiadro gorącego owsa i podgotowanej wody, a drzwi otwierano z takim rozmachem, że wszystko spadało na podłogę. Aby nie umrzeć, zdzierałyśmy korę z drzew i jadłyśmy trawę. W największe mrozy wyrzucali nas z łóżek. Straciłam tam zdrowie - mówi Czesława Popijakowska. (EKA) "Dziennik Polski" 2007-09-18
Autor: wa