Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ks. Karol Bryś o misjach w Kamerunie

Treść

Ksiądz Karol Bryś, proboszcz krośnieńskiej fary, znany jest przede wszystkim w minionych kilku latach z wielu inicjatyw i prac mających przywrócić blask bazylice mniejszej. Nie wszyscy wiedzą, że przez 11 lat był misjonarzem w Kamerunie. Afrykę, kontynent zupełnie nieznany większości Polaków, nosi wciąż w sercu. Duchowny z pasją opowiadał o Czarnym Lądzie podczas spotkania zorganizowanego w ramach cyklicznego Forum Krośnieńskiego przez prezydenta miasta, Państwową Wyższą Szkołę Zawodową i Krośnieńskie Stowarzyszenie Absolwentów UJ. Słuchaczy zjednał sobie zaraz na początku nie tylko nauką podstawowych słów i zwrotów w języku jednego z plemion, umiejętnie dawkowanym humorem, piękną polszczyzną, ale też barwną opowieścią, przeplataną anegdotami, zmuszającą do refleksji nad sensem ludzkiego życia. Bo ksiądz Karol Bryś to nie tylko duchowny, misjonarz, ale też obserwator afrykańskiego życia, z zacięciem reporterskim zgłębiający tajniki różnych kultur, tradycji plemiennych, cywilizacji, ludów żyjących w dżungli. Ukazując pracę misyjną, udokumentowaną wieloma fotografiami, ksiądz przybliżył cząstkę Afryki w bardzo przystępny sposób, bez silenia się na naukowe dywagacje, ale też bez wątków sensacyjnych często towarzyszących podobnym opowieściom wszelkiego autoramentu podróżników. Bo czym było 11 lat spędzonych w Kamerunie dla młodego misjonarza? Nie tylko zetknięciem się z trzema przypadkami ludożerstwa, karanego bardzo surowo. - Młode państwo wstydzi się przeszłości. Kanibalizm to nie problem głodu, ale rytuału, myślenia, że jak zjem daną część czyjegoś ciała, to stanę się takim samym, jakim był on - tłumaczył duchowny. W Kamerunie około 200 plemion zamieszkujących ten kraj zachowało własną, odrębną kulturę, rodzinne tańce, obrzędy i oczywiście własny język. Z tych 200 plemion 20 to wiodące grupy, władające 20 zasadniczymi językami. Na terenach misji księdza Brysia żyło 7 plemion. Do porozumiewania się wystarczała znajomość trzech języków, ale z ambony zwracał się po francusku. Afryka księdza Brysia to przede wszystkim misja, pierwsza ewangelizacja tych terenów. Szczególnym przeżyciem była msza święta z udziałem 7 plemion w kościele wybudowanym przez Holendrów. - Podczas nabożeństw czuło się więź, którą trudno wyrazić. To nie tylko wzniesione i splecione dłonie na "Ojcze nasz...". Coś takiego można przeżyć tylko w Afryce - podkreślał gość forum. Jego parafianie z 72 wsi przemierzali nawet i po 50 kilometrów - na bosaka i po bezdrożach - aby dotrzeć do kościoła. Na mszę przynosili różne produkty, także zwierzęta. Było to dosłowne ofiarowanie darów. Ksiądz Bryś ochrzcił 3,5 tysiąca dorosłych. Zawsze to był przepiękny ceremoniał w barwnej oprawie afrykańskiej. - Taniec towarzyszy wszystkim elementom życia, urodzinom i pogrzebom, tańczy się, gdy jest się smutnym i radosnym - mówił misjonarz. Podczas pogrzebu w pantomimicznym tańcu opowiadane jest całe życie zmarłego. Z tym tańcem misjonarze próbowali walczyć, bo najczęściej kończył się wypędzeniem z danej społeczności kogoś biednego, komu wmówiono, że jest siedliskiem złego medium. - Wypędzenie z wioski, ze wspólnoty, dla Afrykańczyka jest czymś gorszym od śmierci. Próbowaliśmy z tym walczyć, ale zmienić mentalność człowieka jest bardzo trudno - zaznaczył ks. Bryś. Nie tylko w przypadku rytualnych tańców pogrzebowych. Naraził się tubylcom, mężczyznom, którzy ze zdziwieniem przyglądali się, jak biały misjonarz pracuje z motyką w swoim ogródku warzywnym. - Tylko nie psuj naszych kobiet - usłyszał od autochtonów, których głównym zajęciem w ciągu dnia było siedzenie w bambusowym fotelu i opędzanie się łodygami traw przed natrętnymi owadami. Kobiety pracowały na plantacjach, wieczorem przygotowywały posiłek w kuchni (trzy duże kamienie i ciągle płonący ogień), a po pracy miały jeszcze umyć nogi mężczyznom. - Wśród chrześcijan krzewiliśmy równouprawnienie - zaznaczył. Ksiądz Karol Bryś wybudował szkołę. - Już wtedy otrzymałem po długich staraniach pomoc ze wspólnoty europejskiej, co się Polsce jeszcze nawet nie śniło - żartował. Pozostawił po sobie we wioskach i osadach 60 kaplic zbudowanych ze szczap bambusa i gliny, bardziej przypominających szałasy niż miejsca kultu religijnego. Duchowny barwnie opowiadał o nadawanych imionach, fryzurach Afrykanek, nieprzywiązywaniu wagi przez tubylców do dat urodzenia, zegarkach służących jedynie do pozowania do zdjęć, smakowitych rybach, jadalnych wężach i termitach, winach z soku palm ściekającego do tykw, wszechobecnym piwie, chlebie jako rarytasie (trzeba jechać 300 km, aby go kupić), konfliktach z czarownikami mającymi swoje rewiry, tam-tamach, czyli afrykańskim telefonie, którego szyfr zna każdy oprócz białych, a także o smutnych Pigmejach żyjących w dżungli i tylko z dżungli ("po wybiciu zwierzyny i wyjedzeniu korzeni idą dalej w las"), a których rząd usiłuje osiedlić. Nie zabrakło podczas wspomnień z misji humoru. Plemiona, z którymi pracował ks. Karol Bryś, miały tendencje do opisowego nazywania pewnych zjawisk, zdarzeń czy czynów. O śmierci kogoś bliskiego informowali, że "połknął akt urodzenia". Spowiadali się też obrazowo. W przypadku np. cudzołóstwa mówili: "ukradłem kobietę". - Grzech paskudny, ale jak ładnie powiedziane - podkreślił misjonarz. (BH) "Dziennik Polski" 2006-11-27

Autor: wa