Ludobójstwo bez kary
Treść
Mimo że po katastrofie smoleńskiej cały świat usłyszał o zbrodni  katyńskiej, to pamięć o niej i jej skutkach wciąż nie jest powszechna, a  jej sprawcy nie zostali ukarani. Zdaniem historyków, to efekt kłamstwa  katyńskiego utrwalonego w okresie PRL. Dziś zamiast używać terminu  "ludobójstwo", rządzący próbują kwalifikować Katyń jako zbrodnię  wojenną. A to jest na rękę Rosjanom.
W sobotę minęła 71.  rocznica podjęcia przez władze sowieckie decyzji o zamordowaniu co  najmniej 21 tys. polskich jeńców wojennych przez NKWD.
- To, co mnie  najbardziej martwi, to fakt, że w sobotę, przeszukując internet,  publikacje prasowe, serwisy informacyjne, nigdzie nie znalazłem wzmianki  na temat tej historycznej daty. To o czymś świadczy - podkreśla dr  Piotr Łysakowski, historyk, pracownik Biura Edukacji Publicznej IPN. W  jego ocenie, wiedza historyczna na temat tej zbrodni i skutków, jakie ze  sobą pociągnęła, jest dziś słabo zakorzeniona w świadomości ludzi i  elit. Jest to dziedzictwo kłamstwa katyńskiego, na którym ufundowana  została PRL. Determinację władz komunistycznych do zacierania prawdy i  fałszowania historii uświadamia m.in. historia wielkiego granitowego,  ważącego kilka ton krzyża katyńskiego, jaki na początku lat 80.  tragicznie zmarły w katastrofie smoleńskiej Stefan Melak, przewodniczący  Komitetu Katyńskiego, postawił na cmentarzu Powązkowskim.
- Władza,  która nie była w stanie dostarczyć niezbędnych ilości mięsa czy cukru  ludziom, potrafiła w ciągu jednej nocy i w niewyjaśnionych  okolicznościach dopilnować, by wielki i ciężki krzyż zniknął z cmentarza  - przypomina dr Łysakowski. Jak dodaje, już po 1989 r. reszty  dopilnowała "największa gazeta w Polsce", która posiadła w pierwszych  latach niepodległości największy wpływ na kształtowanie opinii  publicznej.
Klęska komunistycznej prowokacji
Orędownikiem  ustanowienia dnia pamięci ofiar Katynia 5 marca był przez lata ks.  prałat Zdzisław Jastrzębiec Peszkowski. Dziennikarka i dokumentalistka  Anna Pietraszek, autorka filmu "Niepotrzebny świadek", wspomina, jak w  ostatnich dniach życia zawitał do jego mieszkania dzisiejszy prezydent  Bronisław Komorowski. Według jej relacji, był on ostatnim politykiem,  który widział się z umierającym księdzem. Data 5 marca nigdy nie została  zaakceptowana przez nikogo z rządzących, co do końca życia bardzo  martwiło księdza prałata Peszkowskiego. On sam do końca apelował o jej  przyjęcie jako terminu symbolicznego dla wszystkich polskich jeńców  wojennych zamordowanych przez Sowietów w 1940 roku.
- Wizyta  Bronisława Komorowskiego nie była dla niego przyjemna, ówczesny  marszałek Sejmu zachowywał się dość arogancko, co wprawiło w osłupienie  świadków tej rozmowy. Umierający ksiądz usłyszał z jego ust, że  upierając się przy dacie 5 marca, uprawia "wstecznictwo", że jest  "konserwą" - relacjonuje Anna Pietraszek. Ponad miesiąc po śmierci  księdza Zdzisława Peszkowskiego Sejm ustanowił Dzień Pamięci Ofiar  Zbrodni Katyńskiej, ale 13 kwietnia.
Wspomniany i zrealizowany przez  nią film pokazuje, jak od połowy lat 90. osoba księdza, jako  jednocześnie ocalałego z obozu w Kozielsku, stała się w pewien sposób  niewygodna dla rządzących. Potem sam wycofał się z firmowania  państwowych uroczystości swoją obecnością.
- Zrobił to świadomie, bo -  jak mówił - nie chciał się stać jedynie dekoracją. Był również  pomawiany o współpracę z sowieckimi służbami - tłumaczy dziennikarka.  Tymczasem jeśli są jakiekolwiek dokumenty komunistycznych służb  specjalnych na temat ks. Zdzisława Peszkowskiego, to takie, które  pokazują szykany wizowe władz PRL wobec niego jako posiadającego  obywatelstwo Stanów Zjednoczonych, a także inwigilację jego rodziny w  latach 1954-1956.
- W ten sposób szukano do niego dotarcia. Prałat  Peszkowski był dla władz PRL człowiekiem niewygodnym m.in. ze względu na  jego bliski związek z Prymasem Stefanem Wyszyńskim, dla którego był on  łącznikiem z Polonią amerykańską - podkreśla dr Witold Wasilewski z IPN.
Dla Kunerta Katyń to "zbrodnia wojenna"
Innym  problemem jest, wydawałoby się oczywista, kwestia klasyfikacji zbrodni  katyńskiej jako zbrodni ludobójstwa. Tymczasem z powodów politycznych  jest ona demonstracyjnie odrzucana nie tylko przez Rosjan, ale także  podważana przez przedstawicieli polskich instytucji państwowych. W  piątek podczas dyskusji w Centrum Edukacyjnym IPN w Warszawie prof.  Andrzej Kunert, obecny sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa,  dowodził, że wymordowanie polskich oficerów to zbrodnia wojenna. Dwa  lata temu w podobnym tonie wypowiadał się publicznie wicemarszałek Sejmu  Stefan Niesiołowski z Platformy Obywatelskiej. 
Tymczasem termin  "ludobójstwo" jest wygodny wyłącznie dla władz rosyjskich, które kiedy  chcą, odwołują się do sowieckiego dziedzictwa, a innym razem je  selektywnie potępiają i wykluczają. A co najważniejsze, jest szczególnie  na rękę teraz, gdy przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w  Strasburgu rozpatrywana jest skarga rodzin katyńskich przeciw władzom  Federacji Rosyjskiej na umorzenie śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej.  Gdyby została uznana za ludobójstwo, automatycznie nie uległaby  przedawnianiu. Łatwiej byłoby również naciskać na władze rosyjskie w  kwestii odtajnienia absolutnie wszystkich dokumentów w tej sprawie.
Instytut  Pamięci Narodowej konsekwentnie stoi na stanowisku, że zbrodnia  katyńska była aktem ludobójstwa. - Wiemy, że w latach 30. na terenie  Związku Sowieckiego miała miejsce masowa akcja mająca na celu likwidację  ludności polskiej zamieszkującej tereny dawnych Kresów  Rzeczypospolitej, tych, które weszły w skład ówczesnego Związku  Sowieckiego - podkreśla dr Piotr Łysakowski. Dlatego akcja  "rozładowania" trzech obozów specjalnych w Starobielsku, Kozielsku i  Ostaszkowie wiosną 1940 roku oraz więzień na Białorusi i Ukrainie była  logiczną konsekwencją likwidacji ludności narodowości polskiej na  terytorium Związku Sowieckiego.
- Według obecnych szacunków w  przeprowadzonych wówczas czystkach zginęło około 150 tys. Polaków -  podkreśla historyk. Wskazuje na jeszcze inny oczywisty, ale bardzo słabo  akcentowany fakt: likwidacja polskiej elity w 1940 roku, choć nie ma na  to najtwardszych dowodów, była skoordynowana z likwidacją polskiej  elity w Palmirach oraz akcją AB przeprowadzoną przez niemieckiego  okupanta.
Droga do prawdy
- W 20-leciu  międzywojennym Polska była krajem znienawidzonym. Proszę poczytać  przedwojenne gazety sowieckie, niemieckie czy czechosłowackie. Ta  kampania nienawiści zakończyła się ludobójstwem katyńskim kilka lat  później i wspólnym porozumieniem w tej sprawie. Bez paktu Ribbentrop -  Mołotow nie byłoby Katynia i współpracy gestapo i NKWD - przypomina dr  Łysakowski. I dodaje, że ujawnienie prawdy o zbrodni katyńskiej przez  Niemców w 1943 roku, choć miało na celu rozbicie koalicji  antyhitlerowskiej, tak naprawdę doprowadziło nie do jej rozpadu, ale  ułatwiło Sowietom wejście na tereny II Rzeczypospolitej.
- Po  ujawnianiu zbrodni Sowieci posługiwali się argumentem, którego zresztą  używali przed 70. rocznicą wybuchu II wojny światowej, że Polacy  współpracują z Hitlerem - tłumaczy Łysakowski. W tym samym czasie  zostaje aresztowany dowódca AK gen. Stefan "Grot" Rowecki i ginie gen.  Władysław Sikorski, tysiące oficerów zostaje wymordowanych. - Polska  była gotowa do przejęcia przez komunistyczną władzę. Mówiąc slangiem  młodzieżowym, wszystko było już wtedy "posprzątane" - ocenia historyk.
Dziś  nie tylko cała prawda o zbrodni katyńskiej i wszystkich jej  konsekwencjach - politycznych, społecznych, historycznych - z trudem  przebija się do świadomości ludzi. Staraniem prokuratorów Instytutu  Pamięci Narodowej Polska próbuje również dojść, kto jest konkretnie  odpowiedzialny za zamordowanie polskich jeńców wojennych - którymi byli  oficerowie Wojska Polskiego, przedwojenni policjanci, funkcjonariusze  Korpusu Ochrony Pogranicza. Chodzi o dokładną rekonstrukcję tego, w jaki  sposób i dlaczego zginęli, a także w jaki sposób władze sowieckie oraz  PRL-owskie fałszowały prawdę o tej zbrodni i jakie im przyświecały  intencje. W jaki sposób w końcu traktowano również dziesiątki tysięcy  członków rodzin pomordowanych.
Do tej pory prokuratorzy przesłuchali  2692 świadków - w większości krewnych ofiar. - Do przetłumaczenia, po  wstępnych oględzinach, skierowano część dokumentów zawartych w 20 tomach  akt rosyjskiego śledztwa, które zostały przekazane we wrześniu  ubiegłego roku - informuje prokurator Piotr Dąbrowski z IPN. Znajdują  się w nich m.in. protokoły zeznań części funkcjonariuszy NKWD i skład  osobowy jednostki konwojującej oficerów do miejsca kaźni. Na szczegółową  ocenę czeka jeszcze 50 tomów akt, które kilka dni temu zostały w końcu  oddane przez Pałac Prezydencki w ręce Instytutu. - To są być może  prawdziwe materiały źródłowe, bo większość dokumentów, które mamy w  Polsce, które ściągano z Niemiec czy USA, to materiał cenny, ale wtórny -  zaznacza prokurator. W przekonaniu dr. Łysakowskiego, Rosjanie  przetrzymują ogrom dokumentacji, którą biurokratyczny aparat sowiecki  musiał w tym czasie wytworzyć. Brakuje teczek zamordowanych, które  musiały być im założone. - Andrzej Wajda w swoim filmie tego nie  pokazał, ale przed rozstrzelaniem funkcjonariusze NKWD prowadzili z  każdym z nich rozmowy. W takiej teczce powinny być informacje, za co  oficer był skazany i kto imiennie był panem życia i śmierci mordowanych -  dodaje historyk.
Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik 2011-03-07
Autor: jc
