Model z gazety i telefonu mnie nie przekonał
Treść
Tezy rosyjskich "internetowych ekspertów" z uwagą śledzili polscy  piloci w służbie czynnej. Prezentujemy rozmowę z doświadczonym pilotem  wojskowym w stopniu majora (nazwisko do wiadomości redakcji)
Jak  Pan ocenia wystąpienia rosyjskich ekspertów wypowiadających się na  temat katastrofy smoleńskiej na zaproszenie rosyjskiej agencji  informacyjnej RIA Nowosti?
- Ta konferencja była poniżej  wszelkiej krytyki. Takich rzeczy się nie robi. Tego rodzaju praktyki  można było stosować w okresie zimnej wojny, ale nie teraz. Rosjanie  przekazali tylko to, co chcieli, by usłyszała opinia publiczna. Dlaczego  nie zostali zaproszeni polscy eksperci? Jak konferencja została  przygotowana, skoro prowadząca przyznała się, że dowiedziała się o swej  roli wczoraj o godz. 5.00 rano, czyli 12 godzin po podaniu w Polsce  informacji o wideomoście? Było to jednostronne i zarazem żenujące  widowisko.
Główna teza brzmiała, że załoga Tu-154M nie była  przygotowana do lądowania nieprecyzyjnego, miała stare potwierdzenia  minimów, brakowało im szkoleń i "zlatania". To mocne zarzuty. Ale czy  prawdziwe?
- To bzdura. Jeżeli pilot lata na jednym typie  samolotu, wielokrotnie podchodzi na nim do lądowania w trudnych  warunkach, robi wszystkie uprawnienia, zdobywa klasy itd., to kiedy  przesiada się na większy, cięższy samolot, nie traci wyrobionych  nawyków. Nie można traktować pilota tak, jak to uczynili eksperci, dla  mnie jako lotnika jest to rzecz nie do przyjęcia.
Rosjanie  stwierdzili, że przygotowanie lotu było słabe, że załoga nie wiedziała o  obniżeniu terenu przed pasem i wpadła w pułapkę...
- Nawet w  stenogramach jest zapisane to, jak drugi pilot mówi o dołku przed  lotniskiem. Kiedy słyszałem te wypowiedzi ekspertów, to aż mnie  zatykało. Uderzyło mnie również to, że na żadne konkretne pytanie  dziennikarzy nie padła ani jedna rzeczowa odpowiedź. Już to  dyskwalifikuje tych panów jako ekspertów. W zamian był model z gazety,  butelek, telefonu... To pokazuje, na jakim poziomie odbywała się ta  dyskusja.
W Pana ocenie, załoga Tu-154M była zdecydowana na lądowanie, jak twierdzą Rosjanie?
-  Nie zauważyłem w zachowaniu załogi takiego uporu. Wręcz przeciwnie.  Była też mowa o możliwości odejścia na lotnisko zapasowe. Z pewnością z  tego, co działo się na pokładzie w trakcie lotu, nie można znaleźć  potwierdzenia tej tezy. To tylko "gdybanie" tych panów mające na celu  pogrążenie załogi.
Usłyszeliśmy, że od 100 m obaj piloci szukali ziemi...
-  Nie ma w lotnictwie takiej zasady. Przy każdym podejściu w trudnych  warunkach załoga dzieli obowiązki - ja śledzę ziemię, ty obserwujesz  przyrządy - to jest lotniczy kanon.
Eksperci obwieścili też, że kontrolerzy w dniu katastrofy nie mieli nic do powiedzenia.
-  Samolot był na lewo od linii kursu, raz pod ścieżką, to znów nad  ścieżką, a z wieży padały komendy "na kursie i na ścieżce". Dlaczego?  Zwykle to jest nie do pomyślenia u Rosjan. Nigdy nie spotkałem się z  taką postawą tamtejszych kontrolerów. Podobnie jeśli chodzi o  przestrzeganie warunków pogodowych. Jeśli były złe, to nie było żadnej  szansy na lot na taki obiekt. Samolot sadzany był na innym lotnisku,  czasem nawet na cały dzień, mimo że byliśmy załadowani ludźmi i  sprzętem. Decyzja była jednoznaczna - nie lecicie z uwagi na pogodę, i  koniec. A tutaj pogoda się pogarszała, Ił-76 o mało się nie rozbił o pas  i jeszcze było mało... Nie można mówić, że dyskusja o działaniach  kontrolerów to "strata czasu", bo kluczowe były działania załogi. Służby  kontroli lotów naprawdę decydują o wielu rzeczach i jeśli pilot  popełniłby jakiś błąd, to powinny to zauważyć i skorygować.
Ale ostatecznie to dowódca załogi decyduje o odejściu lub lądowaniu?
-  Oczywiście, ostatnie słowo należy do kapitana statku powietrznego.  Jeśli jednak warunki pogodowe się pogarszają, to nie ma tu miejsca na  dyskusję. Kierownik lotów powinien przekazać informację: "warunki mojego  lotniska są poniżej minimum", i nakazać załodze, by wybrała lotnisko  zapasowe lub wracała do Warszawy. Kierownik lotów ma zawsze możliwość  zabronienia lądowania - czy to w wojsku, czy w cywilu. Lotnisko jest  systemem zamkniętym, wygrodzonym, są służby, które ten teren kontrolują.  Powiedzmy, że nagle - gdy samolot podchodzi do lądowania przy warunkach  widoczności 800 m, czyli nadających się do lądowania - ktoś wjechał na  pas samochodem, samolot zbliża się do progu pasa, a samochód jest na  1300 metrze i z samolotu nikt go nie widzi, to czy kierownik lotu,  wiedząc, że na pasie jest przeszkoda, powie załodze, by lądowała? Na  pewno nie!
Eksperci dość pokracznie tłumaczyli, dlaczego  kontrola lotu mimo odchyłek pozycji samolotu podawała komendę "na kursie  i ścieżce". Tłumaczono, że kontroler nie mógł wiedzieć, że załoga  leciała z wykorzystaniem radiowysokościomierza. Co to ma do rzeczy?
-  To jakaś bzdura. Kontroler ma narysowane "dwie krechy" na wskaźniku  kursu i wysokości. Kiedy samolot wychodzi poza ten obszar, kontroler  powinien reagować, skorygować lot lub odesłać samolot na drugi krąg. Co  do tego ma to, czy załoga posługiwała się takim czy innym  wysokościomierzem?
Usłyszeliśmy też, że reagujący nerwowo kontrolerzy, rzucający wulgaryzmami to norma...
- Jeżeli to są normalne warunki pracy, z tymi przekleństwami, wyzwiskami, to ja życzę Rosjanom powodzenia...
Wiedząc, na jakich kontrolerów można liczyć na wieży, zdecydowałby się Pan lecieć do Smoleńska?
-  W wojsku się nie odmawia lotu. Dowódca wyznacza, zbiera się wszystkie  dokumenty, wsiada się do samolotu i leci. Trzeba jednak wiedzieć, że do  misji wyznaczani są tacy ludzie, których dana sytuacja nie przerośnie.  Proszę mi wierzyć, dowódca eskadry wie, kogo posadzić w samolocie.
Rosjanie uznali, że mjr Arkadiusz Protasiuk to może i doświadczony pilot, ale nie dowódca...
-  Jeżeli ktoś przelatał jako dowódca załogi na Tu-154M kilkaset godzin, a  wcześniej latał jako pierwszy pilot na mniejszym samolocie, to nie jest  on doświadczony? Cech dowódczych nabiera się w praktyce i jeżeli pilot  nie jest karany, zdejmowany z tej funkcji, to cały czas się rozwija i  idzie do przodu. To, co uczyniono dowódcy Tu-154M, to dyskryminacja w  oczach opinii publicznej.
Dowiedzieliśmy się wczoraj, że w  sprawie katastrofy polscy eksperci są w pełni zgodni z Rosjanami i  właściwie nie ma o czym dyskutować. Czyżby?
- Nie wiem, z kim ten  pan rozmawiał. Szkoda, że nie podał nazwisk owych polskich ekspertów...  Ale wiadomość - bez żadnego potwierdzenia - poszła w świat. I o to  najwyraźniej chodziło.
Rosjanie wspomnieli o przypadku Syberii, gdzie samoloty biznesowe nadal latają z tzw. liderami?
-  Potraktowali ten temat "delikatnie". Przede wszystkim liderzy są tam  niezbędni, bo brakuje pokrycia radiolokacyjnego, a na lotniskach mówią  tylko po rosyjsku i w tym momencie bez lidera załoga by zginęła. Są  nawet mapy lotnicze, na których w ramce wypisane jest ostrzeżenie, że  obowiązuje tylko język rosyjski - to dotyczy obszaru kilku tysięcy  kilometrów kwadratowych.
Zdaniem Rosjan, dane ze skrzynek Tu-154M zostały doskonale odczytane...
-  Jeśli tak, to dlaczego w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie  eksperci odszyfrowali więcej słów niż Rosjanie? Przecież oni pracowali  na tych samych zapisach, a nawet na ich kopiach. Ponadto, mówiąc o  parametrach technicznych, nasuwa się pytanie: czy ów ekspert je w ogóle  widział? Oczywiście każdy lot można odtworzyć na podstawie zapisów  czarnych skrzynek. My jednak nie mamy żadnych informacji, że te dane  zostały właściwie odczytane.
Uderzający był moment, gdy ekspert przeprowadził głosowanie wśród dziennikarzy: kto z państwa poleciałby z "taką załogą"?
-  To było uwłaczające. Ekspert rozwiązuje problem, ale nie osądza.  Potrafi wytłumaczyć wszystkie zawiłości i na tym kończy się jego rola.
Z  kolei pytanie o sztuczną mgłę, które Rosjanie sami sobie zadali,  wywołało burzę śmiechu. Okazuje się, że eksperci nic na ten temat nie  wiedzą.
- Może ci eksperci nie widzą. Są do tego urządzenia, środki chemiczne, można to zrobić.
Za to zalecono nam śledztwo w sprawie nacisków na załogę. Pana zdaniem, gen. Andrzej Błasik naciskał na pilotów?
-  To, co jest w zapisach CVR, nawet nie potwierdza obecności gen.  Andrzeja Błasika w kabinie w chwili katastrofy. Zresztą nie znaleziono  jego ciała w kabinie. Co więcej, kiedy była identyfikacja położenia  ciał, elementów samolotu, to wówczas wszystko dokładnie powinno zostać  opisane. Czy zostało to zrobione? W tym świetle także zalecenia są po  prostu kuriozalne.
Dziękuję za rozmowę.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2011-02-18
Autor: jc