MSZ nie wie, gdzie jest sprzęt "Naszego Dziennika"
Treść
Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie potrafi powiedzieć, gdzie  konkretnie znajduje się sprzęt zarekwirowany przez Rosjan dziennikarzom  "Naszego Dziennika" - Piotrowi Falkowskiemu i Markowi Borawskiemu - na  moskiewskim lotnisku Szeremietiewo. Resort informuje jedynie, że  laptopy, karty pamięci do aparatów fotograficznych oraz dyktafony mogą  od razu zostać zwrócone "albo będą też stanowić dowód w ewentualnej  sprawie". I że będzie to zależeć od wyników ekspertyz, które w ciągu 20  dni miał przeprowadzić urząd celny w Moskwie, którego nazwy jednak  resort nie potrafi podać. Doszło do zajęcia materiałów w sposób  długotrwały, co nie tylko utrudnia pracę dziennikarzy, ale także narusza  konkretne zapisy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, która zapewnia  ochronę dziennikarskich źródeł informacji. To daje podstawę do  skierowania skargi przeciw Rosji do Trybunału Praw Człowieka w  Strasburgu - komentują prawnicy.
"Nasz konsul został  poinformowany, że sprzęt wróci do Polski po ekspertyzie, która może  trwać do 20 dni. W zależności od jej wyniku, albo zostanie od razu  zwrócony, albo będzie stanowił dowód w ewentualnej sprawie" - informuje  MSZ. Kolejna informacja, jaką podaje resort, jest następująca: "Nasz  konsul w Moskwie skontaktował się w tej sprawie z naczelnikiem Wydziału  Polskiego w III Departamencie Europejskim MSZ FR. Naczelnik poinformował  konsula, że w związku z zarekwirowanym sprzętem dziennikarzy 'Naszego  Dziennika' jego organ zwrócił się do służby celnej, milicji oraz  Federalnej Służby Migracyjnej". Informacja podana przez MSZ była  sygnowana jedynie przez Biuro Rzecznika Prasowego MSZ. Żadnych  konkretnych nazwisk. Marcin Bosacki, rzecznik prasowy MSZ, jest na  urlopie. Nie odbiera telefonów od dziennikarzy "Naszego Dziennika".  Kiedy próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś więcej w tej sprawie -  konkretnie, gdzie fizycznie znajduje się teraz sprzęt zarekwirowany  dziennikarzowi i fotoreporterowi "Naszego Dziennika" - usłyszeliśmy  jedynie, że resort będzie próbował ustalić "coś" bliższego w tej  kwestii. Według wcześniejszych informacji przekazywanych przez resort,  miał on być przewieziony z Centralnego Urzędu Celnego do innej  instytucji w innej dzielnicy. Na pytanie, jaka konkretnie jest nazwa  tego urzędu, otrzymaliśmy jedynie zapewnienie, że Wydział Konsularny  naszej ambasady zwrócił się w tej sprawie do komisariatu milicji na  lotnisku Szeremietiewo i do urzędu celnego z prośbą o podanie tej  informacji. - To bardzo poważna ingerencja - to odebranie dziennikarzom  potrzebnego im do pracy sprzętu. Mamy do czynienia z zajęciem materiałów  gromadzonych w pracy dziennikarskiej na okres niebanalny 20 dni. To  ingerencja, która uniemożliwia przygotowanie materiałów dziennikarskich.  Bez tego dziennikarz nie może napisać tekstu. Jest też coś takiego, jak  tajemnica dziennikarska. Tu nastąpiło bardzo poważne jej złamanie w  kontekście ochrony źródeł informacji zawodowej - ocenia dr Ireneusz  Kamiński z Instytutu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk. Jak zauważa  prawnik, w kategoriach Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i  Podstawowych Wolności ratyfikowanej przez Polskę i Rosję, ochrona  dziennikarskich źródeł informacji jest wymogiem konwencyjnym. Stanowi o  tym art. 10 Konwencji. W punkcie 1 czytamy tam, iż "Każdy ma prawo do  wolności wyrażania opinii. Prawo to obejmuje wolność posiadania poglądów  oraz otrzymywania i przekazywania informacji i idei bez ingerencji  władz publicznych i bez względu na granice państwowe". - Niezależnie od  tego, czy ich ochrona jest przyznawana przez wewnętrzne prawo rosyjskie,  Federacja Rosyjska jest zobowiązana zapewnić ochronę dziennikarskich  źródeł informacji - ocenia Kamiński. Zdaniem prawnika, to wszystko daje  podstawę do skierowania skargi zarówno przez dziennikarzy, jak i  redakcję "Naszego Dziennika" do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w  Strasburgu. 
Co to za strefa zamknięta, gdzie każdy może wejść?
W  miniony wtorek Marek Borawski i Piotr Falkowski dowiedzieli się, że w  ich sprawie wytoczono postępowanie administracyjne za naruszenie strefy  zamkniętej podczas ich pobytu w pobliżu ośrodka "Logika". Dzień później w  siedzibie Zarządu Federalnej Służby Imigracyjnej miało mieć miejsce  posiedzenie, podczas którego planowane było rozpatrzenie sprawy o  nałożenie na obu mężczyzn kary administracyjnej za popełnione  wykroczenie. Jak relacjonował wówczas w rozmowie z "Naszym Dziennikiem"  szef Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Moskwie konsul Michał Greczyło,  do posiedzenia jednak nie doszło, z powodu nieobecności na nim polskich  dziennikarzy. Warto tu jednak podkreślić, że już na lotnisku w Moskwie,  a więc wtedy, gdy okazało się, że dziennikarze zostaną ukarani za  naruszenie strefy zamkniętej, Rosjanie wiedzieli, że rozpatrzenie tej  sprawy będzie niemożliwe, bo oskarżeni nie stawią się na posiedzenie.  Miało się ono odbyć w trybie zaocznym. Sprawie administracyjnej nadano  tok, mimo że Rosjanie wiedzieli, iż dwaj mężczyźni już za kilka godzin  mieli opuścić Rosję. Problematyczne jest też to, jak dziennikarze  mieliby stawić się na rozprawę w strefie Bałaszycha, skoro jest to teren  zamknięty... - Jak widać, miała tu miejsce pewna improwizacja. Mamy tu  do czynienia z jakimś pochopnym działaniem. Dziennikarze powinni być o  tym fakcie poinformowani wcześniej. Zwykle jest też tak, że wszelkie  posiedzenia w sprawie wykroczeń nie odbywają się następnego dnia po  zawiadomieniu, chyba że dana osoba, której to dotyczy, jest osobą  aresztowaną, którą w każdej chwili można na rozprawę sprowadzić. W innym  wypadku osoba wezwana musi podjąć pewne kroki związane z przyjazdem na  miejsce rozprawy, poinformować swojego pracodawcę, że prosi o dzień  wolny itp. - zauważa dr Kamiński. Prawnik podnosi, że naruszenie strefy  zamkniętej (jako podmiotu publicznoprawnego) jest wykroczeniem z punktu  widzenia prawa rosyjskiego, a konkretnie kodeksu o wykroczeniach  prawno-administracyjnych. Oczywiście przy założeniu, że strefa ta  została jako taka oznaczona. Zostaje wówczas wszczęte postępowanie przez  rosyjski Urząd Administracji Państwowej. Jeżeli jednak nie ma żadnego  znaku wskazującego na to, że jest to strefa zamknięta, do której wstęp  jest zabroniony, wykroczenia nie ma. Jak podkreśla fotoreporter "Naszego  Dziennika" Marek Borawski, nie zauważył żadnej tabliczki z zakazem  wstępu w pobliżu siedziby Dowództwa Wojsk Obrony Powietrzno-Kosmicznej,  na terenie którego znajduje się obiekt o kryptonimie "Logika" (10  kwietnia ubiegłego roku smoleński "Korsarz" konsultował z nim  sprowadzanie do lądowania polskiego Tu-154M z prezydentem na pokładzie).  - Niewątpliwie miała tu miejsce ingerencja, zatrzymanie było  ograniczeniem swobody dziennikarza polegającej na gromadzeniu informacji  potrzebnych do publikacji - tłumaczy dr Kamiński. - Poza tym, co to za  obszar zamknięty, na który można wejść i po którym można się poruszać? -  pyta prawnik. 
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2011-02-16
Autor: jc