Putin autoryzował MAK
Treść
Rząd Polski może odwołać się do Organizacji Międzynarodowego  Lotnictwa Cywilnego (ICAO), ponieważ Rosjanie naruszyli zapisy  załącznika 13 konwencji chicagowskiej. Komitet w trakcie badań nie  stosował się do postanowień aneksu 13 do konwencji, który wymaga, żeby  polski akredytowany przedstawiciel i jego doradcy mieli dostęp do  wszystkich badań i dokumentów.
MAK opublikował też ostateczny  raport bez uprzednich rozmów z Polakami na temat naszych uwag do  projektu. Jednak jedyną konsekwencją, jaką może ponieść MAK, to utrata  jego i tak już mocno wątpliwej reputacji w oczach opinii  międzynarodowej. ICAO nie może podważyć treści raportu rosyjskiej  komisji, a jedynie stwierdzić, że naruszyła ona kolejne procedury  załącznika 13. ICAO nie może weryfikować tego dokumentu merytorycznie  ani wydać raportu zastępczego. Według raportu Międzypaństwowego Komitetu  Lotniczego załoga Tu-154 wykonywała nieregularny międzynarodowy rejs  PLF 101 oznaczenie "A". Jak wskazali polscy eksperci z Państwowej  Komisji Badania Wypadków Lotniczych w swoich uwagach do projektu raportu  MAK (stanowią one załącznik do końcowego raportu), Rosjanie nie  uściślili jednak, jakie przepisy Federacji Rosyjskiej określają nadanie  statusu lotu oznaczeniem "A" lub "K", co one oznaczają oraz czy takie  loty są szczególnie traktowane. O statusie ostatniego lotu Tu-154M o  numerze taktycznym 101 wypowiedziało się dla "Naszego Dziennika" samo  ICAO.
Tuż po ogłoszeniu raportu przez MAK "Nasz Dziennik" zadzwonił  do europejskiego oddziału ICAO z prośbą o ustosunkowanie się do  rosyjskiego dokumentu. Poproszono nas o wysłanie wszelkich pytań  e-mailem. Kiedy to uczyniliśmy, odesłano nas do kwatery głównej ICAO w  Montrealu. A kiedy napisaliśmy do Kanady, dostaliśmy odpowiedź rzecznika  kwatery głównej Denisa Chagnona, że organizacja nie będzie komentować  raportu MAK, ponieważ był to samolot państwowy, a ICAO komentuje  wyłącznie katastrofy samolotów cywilnych. MAK procedował katastrofę  samolotu wojskowego, posługując się zapisami załącznika 13 konwencji  chicagowskiej z 1944 roku przyjętej przez Polskę i Rosję do wyjaśniania  przyczyn katastrofy Tu-154M. Dokument reguluje zasady międzynarodowego  ruchu lotniczego. W załączniku 13 ustanawia zasadę, że wypadek bada  państwo, na którego terytorium doszło do zdarzenia. Państwo-właściciel  samolotu ma prawo w przypadku różnic zdań co do treści raportu wezwać  państwo badające katastrofę do uzgodnienia wspólnego stanowiska. Jeśli  to się nie uda, konwencja daje możliwość odwołania się do instytucji  arbitrażowych przy ICAO. W miniony czwartek na konferencji prasowej  premier Donald Tusk ocenił, że opublikowany raport MAK nie jest  kompletny, i zapowiedział, że Polska zwróci się do Rosji z wnioskiem o  podjęcie rozmów w celu uzgodnienia wspólnej wersji. To nic nie da.  Rosjanie zawsze mogą odpowiedzieć nam, że to przecież my sami  zgodziliśmy się przyjąć taki, a nie inny tryb badania tej katastrofy  przez MAK. I aż do ostatniego momentu nie kwestionowaliśmy kompetencji  MAK, a to jest jej raport końcowy - deklarują eksperci prawa  międzynarodowego. Ich zdaniem, ICAO nie ma żadnej roli w tej sprawie,  gdyż jest to organizacja międzynarodowa lotnictwa cywilnego. Eksperci  podkreślają, że jeśli chodzi o możliwość zastosowania procedur  odwoławczych, to nie można byłoby ich stosować w zakresie rezultatów  badania tej katastrofy, a jedynie w zakresie prawidłowości zastosowania  procedur określonych w konwencji chicagowskiej. Do ICAO można by odwołać  się tylko do tego, czy MAK nie naruszył przepisów załącznika 13. ICAO  nie mogłaby podważyć raportu, tylko stwierdzić, że MAK naruszył kolejne  procedury tego załącznika. ICAO nie mogłaby więc weryfikować tego  dokumentu merytorycznie ani wydać raportu zastępczego, a nawet  stwierdzić, że coś w raporcie MAK zostało napisane niewłaściwie. Jak  zaznaczają eksperci, jeżeli któraś ze stron zakwestionowałaby orzeczenie  ICAO, strony będą mogły zwrócić się wtedy do Międzynarodowego Trybunału  Sprawiedliwości albo do Trybunału Arbitrażowego. Ale to niezwykle  rzadko stosowane procedury, i to tylko w razie zaistnienia sporu  międzynarodowego. Spór taki następuje wtedy, gdy obie strony precyzują  swoje sprzeczne stanowisko: kiedy jedna strona czegoś żąda, a druga jej  tego odmawia. Jak podkreślił w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" prof.  Marek Żylicz, ekspert z zakresu międzynarodowego prawa lotniczego,  członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, na razie takiego  sporu między Polską a Rosją formalnie nie ma. 
Jak zauważa Żylicz,  ICAO rzeczywiście "z zasady" nie zajmuje się sprawami samolotów  wojskowych. Ale niezależnie od tego, na mocy konwencji, której stroną  jest i Polska, i Rosja, Rada ICAO jest zobowiązana rozpatrzyć każdą  sprawę dotyczącą interpretacji konwencji i jej aneksów. - Jeżeli  zwrócimy się i zapytamy Radę ICAO, czy słusznie Rosjanie interpretują  aneks 13, to Rada nie będzie mogła odmówić zajęcia się tą sprawą -  tłumaczy prof. Żylicz. Rada jest naczelnym organem ICAO i działa zgodnie  z konwencją chicagowską. ICAO nie ma też możliwości odrzucenia raportu  rosyjskiej komisji. - Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by - jeżeli rząd  rosyjski uzna nasze racje, że raport był niepełny - ICAO mogła zlecić  MAK lub innej instytucji rosyjskiej lub międzynarodowej uzupełnienie  badań lub dostarczenie Polsce brakujących dowodów - mówi ekspert. 
Spór wokół konwencji
Czy  konwencja z 1944 roku wiąże Rosjan przy badaniu katastrofy smoleńskiej i  czy polski rząd będzie mógł zastosować procedury odwoławcze? Z art. 3  konwencji chicagowskiej wynika, iż dokument ten stosuje się wyłącznie do  cywilnych samolotów, nie zaś państwowych. W dodatku w ocenie ekspertów  prawa międzynarodowego, z raportu MAK jednoznacznie wynika, że Polska i  Rosja porozumiały się co do stosowania tylko załącznika 13, a nie całej  konwencji. Rosjanie w różnych momentach mówią rożne rzeczy. Kiedy trzeba  było przyjąć zasady konwencji chicagowskiej, twierdzili, że jest to lot  cywilny. Ale kiedy już jest raport, aby wyłączyć możliwość odwołania  się do ICAO, mówią, że badali lot nieregularny międzynarodowy.  Argumentację tę podziela Jerzy Polaczek, minister transportu w latach  2005-2007. - MAK rosyjski próbuje uchylić się od odpowiedzialności w  procedurze odwoławczej, gdzie spory rozpatruje Rada ICAO. W mojej  ocenie, mamy tu do czynienia z największym skandalem  prawno-międzynarodowym w historii badania katastrof lotniczych.  Opublikowany raport MAK nie wyczerpuje pełnego zakresu treści i  procedury zawartej w konwencji chicagowskiej. Przyznał to w Polsce  niedawno jako jeden z ostatnich premier Tusk. Z treści raportu MAK nie  wynika wprost, czy zarówno MAK, jak i Federacja Rosyjska prowadziły te  badania na podstawie konwencji chicagowskiej w pełnym zakresie, czy  tylko roboczo przyjęły, że ten wypadek (katastrofa samolotu  państwowego), który w dodatku nie podlega tej konwencji, będzie badany  zgodnie z procedurą załącznika 13 do tejże konwencji - ocenia Polaczek. -  Zgadzam się ze stwierdzeniem, że Polska i Rosja porozumiały się co do  stosowania załącznika 13, a nie całej konwencji chicagowskiej. Nie można  jednak stosować samego załącznika w oderwaniu od całości konwencji, a w  każdym razie tego przepisu, który dotyczy interpretacji załączników -  stwierdza prof. Żylicz. Jego zdaniem, nie ma też znaczenia, czy lot  Tu-154 był cywilny, czy też wojskowy. - Do procedury badań przyjęliśmy  aneks 13. Natomiast to, według jakich reguł lot miał być wykonany i  kontrolowany - o tym decyduje nie konwencja, ale przepisy wewnętrzne  danego kraju. Aneksy konwencji wyraźnie stwierdzają, że jeżeli są jakieś  rozbieżności między zaleceniami międzynarodowymi a przepisami  wewnętrznymi, to w zakresie reguł lotów i w zakresie kontroli ruchu  lotniczego pierwszeństwo mają przepisy państwa, w przestrzeni którego  lot się odbywał - uważa. A wszystko wskazuje na to, że Rosjanie dokonali  rozróżnienia na loty zagraniczne i własne. 
Jak zauważa mecenas  Bartosz Kownacki, pełnomocnik części rodzin smoleńskich, lot z 10  kwietnia 2010 r. był niewątpliwie lotem wojskowym. Jako wojskowy był  zarejestrowany sam statek powietrzny, pilotowała go wojskowa załoga,  złożony został dokument "claris", który wskazywał, że jest to statek  wojskowy z prezydentem RP na pokładzie. Także w planie lotu określono  lot jako "M" (military) o statucie "HEAD". Do tego lotnisko lądowania  było wojskowe, z wojskową obsadą, a karta podejścia pochodziła z  wojskowego zbioru informacyjnego. - Według interpretacji pana profesora,  Rosjanie nie muszą wydawać zgody na zastosowanie procedur odwoławczych  przez Polskę, gdyż zgodzili się na procedowanie załącznika 13. Rozumiem,  że tak powinno być. Ale stanowisko Rosjan może być inne, mogą  powiedzieć, że zastosowali ten załącznik, bo nie było innych procedur.  Pytanie, co teraz zrobią Rosjanie, czy uznają, że ma zastosowanie cała  konwencja, czy też nie. Zawsze mogą bowiem powiedzieć, że tylko  posiłkowali się pewnymi jej zapisami - ocenia prawnik. Warto zauważyć,  że minister sprawiedliwości stwierdził, że nie mamy żadnej deklaracji ze  strony rosyjskiej, że konwencja chicagowska strony rosyjskiej nie  wiąże. W ocenie Kownackiego, pytaniem otwartym pozostaje więc to, czy  istnieje jakiś dokument potwierdzający, że strony zgodziły się na  zastosowanie zapisów konwencji z Chicago. - Wszystko wskazuje na to, że  konwencję przyjęto na zasadzie umowy ustnej. Teraz mogą być co do tego  rozbieżności interpretacyjne. Dlatego kluczowe będzie teraz stanowisko  Rosjan - zauważa Kownacki. Jak twierdzi Żylicz, Rosjanie nie posiłkowali   się zapisami konwencji, ale je wprost naruszyli. - Dlatego mamy pełne  prawo wystąpić do ICAO o ustalenie prawidłowej interpretacji zapisów  konwencji - zauważa Żylicz. Raport MAK jest ostateczny. - Ale sprawa  między rządami nie została zamknięta. Odpowiedzialność międzynarodową za  MAK ponosi rząd Federacji Rosyjskiej, który powinien uznać, że komisja  naruszyła przepisy konwencji - uznaje prof. Żylicz. 
Raport z błędami
MAK  chwali się, że otrzymał szereg opinii podkreślających rzekomą  obiektywność, wyczerpujący charakter i wysoki poziom jego raportu  końcowego w sprawie katastrofy polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem.  Zdaniem prof. Żylicza, MAK popełnił jednak liczne błędy i uchybienia.  Komitet w trakcie badań nie stosował się do postanowień aneksu 13 do  konwencji chicagowskiej, który wymaga, żeby polski akredytowany  przedstawiciel płk Edmund Klich i jego doradcy mieli dostęp do  wszystkich badań i dokumentów. Ponadto opublikował ostateczny raport bez  uprzednich rozmów z Polakami na temat naszych uwag do projektu. Dlatego  - zdaniem prof. Żylicza - należy zwrócić uwagę ICAO na postępowanie  MAK. - Mamy podstawy do zakwestionowania opinii MAK w Międzynarodowej  Organizacji Lotnictwa Cywilnego. MAK jest instytucją uznawaną przez  ICAO, stąd sądzę, że powinno zależeć komisji rosyjskiej na jej dobrej  opinii. ICAO ze względu na uwagi strony polskiej może zrewidować swoją  autoryzację dla MAK - ocenia. Jak zauważa ekspert, gdyby ICAO orzekła,  że nastąpiło złamanie konkretnych zapisów konwencji, MAK mógłby utracić w  oczach ICAO opinię bezstronnej instytucji, co miałoby ujemny wpływ na  jej reputację i przyszłe działanie. Jeżeli bowiem nie będzie uważana za  instytucję wiarygodną, nikt nie będzie powierzał jej wyjaśniania  katastrof lotniczych. To oczywiście pociągnęłoby za sobą skutki  finansowe. ICAO nie może nałożyć na komisję żadnej kary grzywny czy też  zakazać jej działania. Profesor Żylicz nie potrafił wskazać, czy jakieś  uwagi wobec MAK ze strony ICAO już kiedyś padły. - To rzecz, którą  dopiero sprawdzamy - mówi. 
Jak zauważa Polaczek, w świetle konwencji  chicagowskiej jej strony przyjmują do realizacji formułę, w której  komisje, takie jak MAK, są powoływane jako instytucje niezależne i  autonomiczne wobec strony rządowej. - Ale kwestia MAK wydaje się w mojej  ocenie odrębną. To instytucja komercyjna, certyfikująca samoloty, a  jednocześnie badająca wypadki lotnicze. A kiedy coś się wydarzy  orzekająca, że wszystko jest winą pilotów - ocenia Polaczek. - Dlatego  dziś należy podjąć działania na forum międzynarodowym, by wykazać, że  MAK nie jest instytucją, która posiada wiarygodność na arenie  międzynarodowej - konkluduje. 
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2011-01-17
Autor: jc