Remontowa polisa Tu-154M
Treść
Remont Tu-154M w samarskich zakładach należących do sponsora kampanii  wyborczej Władimira Putina ubezpieczono na 53,1 mln złotych. Maszyna  była na gwarancji. W przypadku dowiedzenia jej niesprawności, która  mogła doprowadzić do katastrofy na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj, zakłady  Olega Deripaski musiałyby zwrócić koszty polisy. W grę wchodzą również  ogromne odszkodowania, utrata renomy firmy, a w efekcie odpływ klientów i  bankructwo.
Jak ustalił "Nasz Dziennik", umowa na zlecone  prace konsorcjum firm WAM Telecom International SA i Polit-Elektronik  zawiera klauzulę, że wykonawca odpowiada za wady prawne i fizyczne  ujawnione w wyremontowanych samolotach i pokrywa z tego tytułu wszelkie  zobowiązania. Remontowane samoloty zostały objęte dwuletnią gwarancją  lub 2000 godzin lotu. Rozbity tupolew po remoncie w zakładach w Samarze  wylatał około 140 godzin.
Umowa zawarta z wykonawcą wymagała, by ten  ubezpieczył remont powierzonych maszyn na czas prowadzonych prac na  kwotę "adekwatną do wartości powierzonego wykonawcy samolotu", tj.  łącznie ok. 53,1 mln złotych. 
Polisa dotyczyła np. uszkodzenia lub  zniszczenia samolotu w trakcie prac remontowych, gwarancja zaś -  bezawaryjnej pracy samolotu po opuszczeniu zakładu remontowego. Innymi  słowy, wykonawca remontu zapewnia, że oddaje użytkownikowi w pełni  sprawną maszynę. I to może rodzić dla zakładu w Samarze określone  konsekwencje.
W przypadku stwierdzenia przez Międzypaństwowy Komitet  Lotniczy (MAK) faktu, że przyczyną katastrofy była usterka techniczna  maszyny, wykonawca prac miałby niemałe kłopoty. I nie chodzi tu tylko o  finansową odpowiedzialność za straconą maszynę, ale też możliwe  roszczenia rodzin osób, które zginęły w katastrofie. Do tego trzeba  dodać nie mniej ważne dla wykonawcy rozpowszechnienie złej opinii o  zakładzie. To może mieć znaczenie prestiżowe, bo jak podają media,  prezesem firmy remontowej jest zięć obecnego premiera Rosji. W tym  kontekście nie dziwi też fakt, że na czele rosyjskiej komisji badającej  przyczyny wypadku prezydenckiego Tu-154M stoi sam premier Władimir  Putin. Powstaje też fundamentalne pytanie o to, czy zakłady w Samarze  mogły przeprowadzić remont w sposób nieprawidłowy. Wykonawca miał m.in.  przez 6 lat borykać się z remontem czeskiego tupolewa, a jak sugerują  media, zakład ten był w przeszłości podmiotem awantury związanej z  wykonywaniem remontów z wykorzystaniem używanych części zamiennych.  Zastanawia jednak szybkie wykluczenie przez MAK awarii polskiego  samolotu, a takie zapewnienia padały już w chwili, kiedy czarne skrzynki  nie zostały jeszcze odnalezione. Rosjanie od początku chcieli więc  wykluczyć przyczyny techniczne, które mogły doprowadzić do katastrofy. 
Kolejną  niewygodną dla Rosjan przesłanką do przyjęcia hipotezy awarii jest  fakt, że zakłady remontowe w Samarze są akredytowane przez  Miedzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) - ten sam organ, który wyjaśnia  przyczyny kwietniowej katastrofy. Tak naprawdę więc Komitet  prowadzi  śledztwo we własnej sprawie. Znamienne jest, że MAK szybko stwierdził  również na podstawie stenogramu rozmów z kabiny pilotów, że samolot  funkcjonował poprawnie do chwili zderzenia z ziemią. Jednak ujawniony  dokument (w dużej części zawierający białe plamy) w żaden sposób nie  potwierdził ani nie zaprzeczył żadnej z hipotetycznych wersji zdarzeń.  Kluczowych dla rozwiania wątpliwości danych z rejestratorów parametrów  lotu i pracy urządzeń pokładowych wciąż nie znamy. 
Także  doświadczenia polskiego lotnictwa nakazują zachować nam ostrożność przy  przyjmowaniu wprost ferowanych przez Rosjan opinii na temat przyczyn  katastrof lotniczych. Warto bowiem pamiętać, że kiedy w latach 80.  doszło do dwóch katastrof samolotów Ił-62 należących do LOT, postawa  naszych wschodnich sąsiadów nie była wzorcowa. Jak ustalono, w obu  przypadkach przyczyną katastrofy była utrata sterowania spowodowana  uszkodzeniem jednego z silników. Mimo jasnych dowodów rosyjscy eksperci  nie chcieli potwierdzić takiej wersji zdarzeń, sugerując, że uszkodzenie  silnika było efektem katastrofy, nie zaś jej przyczyną. Przedstawiciele  producenta niechętnie też współpracowali z polską komisją, przekazali  jej tylko ogólnie znane dokumenty. W efekcie komisja musiała dokonywać  na własną rękę skomplikowanych obliczeń tzw. mechaniki lotu maszyny i  jej zachowania w różnych warunkach.
Komisja nie myśli o  remoncie
Jakości wykonanego remontu rozbitego Tu-154M MAK  najwyraźniej nie chce ustalać (za to np. dokładnie zbadał system  szkolenia naszych pilotów). Tylko z oficjalnych zapewnień strony  rosyjskiej wiadomo, że po oddaniu maszyny strona polska nie zgłaszała  uwag. Wiemy też, że samolot już w Polsce przed wpuszczeniem na pokład  VIP-ów został dokładnie sprawdzony przez techników specpułku. Możemy się  tylko domyślać, ile z wymienionych elementów udało się zweryfikować nie  tylko pod kątem sprawności, ale też stwierdzenia ich faktycznego  "przebiegu". Jak poinformowało MON, nadzór nad pracami remontowymi  sprawuje (bo wciąż remontowany jest drugi Tu-154M) konsorcjum firm WAM  Telecom International SA i Polit-Elektronik. - Zamawiający i wykonawca  uzgodnili ponadto w umowie, że przedstawiciel użytkownika, tj. 36splt  (technik/inżynier), będą nadzorowali proces remontu bezpośrednio w  zakładzie remontowym - poinformowano w MON. Resort nie zdradził jednak,  na czym ów nadzór polega i czy polski przedstawiciel jest obecny podczas  wszystkich prac wykonywanych w Samarze. 
Sam remont obu maszyn  kosztował ok. 70 mln złotych. Ile wart będzie wyremontowany drugi  Tu-154M, który prawdopodobnie nie zagrzeje już miejsca w polskich Siłach  Powietrznych? Nie wiadomo. Pytane o to Ministerstwo Obrony Narodowej  podkreśliło, że "Departament Zaopatrywania Sił Zbrojnych nie dysponuje  informacjami o wartości samolotu po wykonanym remoncie".
Marcin  Austyn
Nasz                                                                              Dziennik                          2010-06-08
Autor: jc