Szantaż Tuska
Treść
Donald Tusk znowu nas  postraszył i odnoszę wrażenie, że jest to główny motyw unijnej polityki  tego rządu: straszyć Polaków wizją kryzysu, wręcz hekatomby, jaka spotka  Unię Europejską, jeśli nie zostanie zacieśniona integracja, jeśli nie  powstanie organizm sprawnie zarządzany. W zasadzie można powiedzieć, że  Tusk po raz pierwszy tak oficjalnie i otwarcie stwierdził, że Polska  zmienia swoją politykę względem UE. Do tej pory wydawało się, że mamy  pewien konsensus, który mówił o tym, iż Warszawa, bez względu na to, kto  akurat rządzi, popiera "Europę ojczyzn", gdzie respektowana jest w jak  najszerszym zakresie suwerenność państw, gdzie bierze się pod uwagę  interes nawet najmniejszych krajów. To miała być ta osławiona  "solidarność europejska".
Jednak Tusk i minister spraw zagranicznych  Radosław Sikorski bez konsultacji z parlamentem ogłosili całkowitą  zmianę tej polityki. Teraz oto Polska jest jednym z gorliwszych  propagatorów budowy federalnej Unii Europejskiej, gdzie powstanie silne  centrum decyzyjne, a rola państw narodowych ma zostać jeszcze bardziej  ograniczona. - Polska musi wybrać, jaki model Europy jest dla niej  bezpieczniejszy: ponowne zjednoczenie, gdzie każde z państw może mieć  mniej prerogatyw, czy powrót do archaicznego modelu koncertu mocarstw  lub mocarstwa - mówił Donald Tusk. I nie chce mi się wierzyć, że premier  jest tak naiwny, by wierzyć w to, że największe państwa UE, głównie  Niemcy i Francja, zrezygnują z pozycji, którą teraz mają, i podzielą się  władzą z innymi krajami. Tak się nie stanie, być może powstaną jakieś  nowe unijne instytucje, ale będą one fasadowe i nie powstrzymają  "koncertu mocarstw", który już od dawna trwa i jakoś do tej pory nie  było słychać, aby rząd PO - PSL temu koncertowi skutecznie się  przeciwstawiał. Było i jest wręcz przeciwnie. Mamy już przykład  reformowania UE w imię "głębszej integracji", czego przejawem było  choćby powołanie prezydenta UE Hermana Van Rompuya i szefowej unijnej  dyplomacji Catherine Ashton. Okazało się, że nic i tak się nie zmieniło w  strukturach Unii - kto był silny przed traktatem lizbońskim, stał się  silniejszy także po jego uchwaleniu. Nie inaczej będzie teraz, gdy nowy  układ międzyrządowy spowoduje "zreformowanie" Lizbony.
Sądzę jednak,  że Tusk wczoraj chciał osiągnąć inny cel niż przedstawienie założeń  swoje unijnej polityki, bo takowej rząd nie ma. Jego przemówienie miało  służyć przede wszystkim temu, aby wymóc na Polakach przyzwolenie na  wszelkie działania, jakie podejmą rząd i Narodowy Bank Polski w celu  ratowania euro. Temu szantażowi mają też ulec posłowie, aby ze strony  Sejmu było mniej pytań i protestów. To dlatego w ustach Tuska  najczęściej odmienianym słowem był "kryzys" i właśnie z powodu tego  kryzysu mamy się godzić na różne kontrowersyjne, a nawet szkodliwe dla  kraju działania, które zaproponuje nam rząd. Bo jak się nie zgodzimy, to  gorzko tego pożałujemy, wtedy nas też dopadnie potworny kryzys ze  wszystkimi kosztownymi tego konsekwencjami. Szkoda, że szef polskiego  rządu nie przedstawił żadnego pozytywnego programu unijnego, bo na  strachu niczego dobrego i trwałego nie da się zbudować. Ale widocznie  innych argumentów Tusk nie ma. 			 			
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik Piątek, 16 grudnia 2011, Nr 292 (4223)
Autor: au