Upadek i sromota Osieckiego
Treść
Oburzenie po kłamliwym wpisie Jana Osieckiego na internetowym  blogu generuje coraz bardziej poważne konsekwencje. Pretensje licznych  internautów skupiają się poza samym Osieckim także na redakcji serwisu  Salon24.pl, która kontrowersyjny wpis umieściła we wtorek na głównej  stronie
Osiecki zamieścił utrzymaną w szyderczym stylu  notatkę na temat konferencji "Mechanika w lotnictwie" odbywającej się w  Kazimierzu Dolnym. Krótki tekst pod tytułem "Binienda rozjechany  walcem". Twierdził w nim, że podczas sesji poświęconej katastrofie  smoleńskiej "swojego szczęścia chciał spróbować prof. Binienda".  "Niestety na zebranych jego teorie nie zrobiły wrażenia. A mówiąc  dokładnie Binienda został rozjechany walcem przez ekspertów" - pisał  Osiecki. Jak czytelnicy "Naszego Dziennika" wiedzą, prof. Biniendy w  Kazimierzu w ogóle nie było. Nie było też Osieckiego, który próbował  opisać przebieg dyskusji o Smoleńsku na podstawie czyjejś relacji. Co  więcej, nie było też "walca", gdyż w Kazimierzu nie doszło ani do  prezentacji ustaleń Biniendy, ani do szerszej dyskusji na temat ich  wyników. Wprawdzie wiele osób odnosiło się do znanych symulacji  profesora z Akron - w przypadku członków komisji Millera i niektórych  innych uczestników nawet bardzo krytycznie - ale spotykało się to także z  wyraźnym stanowiskiem przeciwnym. Trudno oszacować, czy dominowała  opcja "za" czy "przeciw" Biniendzie. Przede wszystkim jednak trudno  powiedzieć, że Binienda był głównym bohaterem konferencji. Jej  uczestnicy to specjaliści z różnych dziedzin mechaniki i lotnictwa -  każdy z nich na pewno ma swoje własne spostrzeżenia i pomysły badawcze  dotyczące katastrofy. I ich głównie dotyczyły pytania kierowane do  członków komisji Millera przez dwie i pół godziny.
Bloger obraża profesora
Wspominam o tym ze względu na drugi wpis Osieckiego, który odwołał  oczywistą nieprawdę o obecności Biniendy w Kazimierzu, ale podtrzymał  twierdzenie o rzekomym obaleniu wyników jego badań. "Prof. Biniendy nie  było w Kazimierzu. Byli za to jego akolici, m.in. prof. Piotr  Witakowski. Cała reszta relacji jest prawdziwa. Teoria Biniendy została  przez ekspertów przez wielkie E rozjechana walcem" - napisał,  podtrzymując w ten sposób stare kłamstwo o przebiegu konferencji.  Natomiast nazwanie prof. Witakowskiego, przewodniczącego Komitetu  Organizacyjnego Konferencji Smoleńskiej zaplanowanej na 22 października,  "akolitą Biniendy" jest zwyczajnie obraźliwe dla zasłużonego naukowca,  który - może Osiecki tego nie wie - jest też dużo starszy od Biniendy.
Jan Osiecki to bardzo osobliwa postać w świecie mediów. Właściwie nikt  go bliżej nie zna, nie jest też związany na stałe z żadną redakcją. Od  kilkunastu lat pojawia się natomiast w Sejmie. Zazwyczaj jako  korespondent różnych gazet lokalnych. Nigdy nie był wybitnym  dziennikarzem, w ogóle niewiele publikował. Reporterzy sejmowi, którzy  pamiętają Osieckiego, najczęściej wspominają go jako człowieka naiwnego i  słabo zorientowanego w tematyce politycznej. Wyglądało na to, że  głównie zależało mu na samej obecności w parlamencie i byciu "w centrum  wydarzeń". Osiecki wypłynął po katastrofie smoleńskiej. Nieco wcześniej  podobno znalazł nową pasję. Rozpoczął mianowicie naukę języka  rosyjskiego na kursie prowadzonym przy ambasadzie Federacji Rosyjskiej.  Po 10 kwietnia zaczął nagle udzielać się publicznie także w mediach  rosyjskich, gdzie przedstawiano go jako polskiego dziennikarza  zajmującego się problematyką lotniczą. Rozpowszechniał z uporem takie  szkalujące polskich lotników tezy, jak ta o kłótni dowódcy załogi  Tu-154M z gen. Andrzejem Błasikiem przed lotem, o obecności tego  ostatniego w kabinie, o naciskach na załogę.
Kilka miesięcy po  katastrofie Osiecki razem z Tomaszem Białoszewskim (dziennikarzem znanym  jako prezenter PRL-owskiego Festiwalu Piosenki Żołnierskiej, autorem  serii filmów o historii lotnictwa) i płk. rez. Robertem Latkowskim  (byłym dowódcą specpułku) napisał książkę "Ostatni lot". To pierwsze  szerokie opracowanie tematyki smoleńskiej opublikowane na długo przed  raportami MAK i komisji Millera. Autorzy dysponowali jednak pewnymi  informacjami, które były w posiadaniu jedynie organów prowadzących  badania. Książka wyraźnie przygotowuje opinię publiczną do przyjęcia  dokumentu rosyjskiego. Niewymienionym współautorem publikacji jest  mieszkający w Smoleńsku fizyk i fotoamator Siergiej Amielin, którego  obliczenia są podstawą technicznej części książki.
Być może wpis na  blogu Osieckiego nie zwróciłby takiej uwagi, gdyby nie umieszczenie go  na głównej stronie serwisu Salon24.pl. Ten portal to platforma blogów  kilkudziesięciu znanych polityków, publicystów i dziennikarzy oraz ponad  siedmiu tysięcy innych użytkowników, założona przez publicystę  "Rzeczpospolitej" Igora Jankego. Każdy blog użytkownika jest niezależny,  ale główna strona pełni rolę przewodnika po najciekawszych materiałach.  Miał być formułą dla bardzo szerokiej dyskusji z udziałem wszelkich  opcji ideowych i politycznych. Ten zamysł w dużej mierze się powiódł,  gdyż z Salonu24.pl korzystają jednocześnie Jarosław Kaczyński, Waldemar  Pawlak czy Marek Siwiec. Są monarchiści i skrajnie lewacka "Krytyka  Polityczna". Portal uchodzi za dość opiniotwórczy, ale żeby utrzymywać  taką pozycję, musi mieć rzeszę czytelników. A tę przyciąga się coraz  bardziej skrajnymi i kontrowersyjnymi materiałami na salonowej  "czołówce". Można też zaobserwować postępujący przechył portalu w lewo.  Coraz częściej usuwane były wpisy i blokowane konta autorów o poglądach  prawicowych, konserwatywnych czy narodowych, przy dużej tolerancji dla  przynajmniej równie skrajnych głosów lewej części "salonu".
Tak też  stało się z wpisem Osieckiego, który chociaż został po kilku godzinach  zdjęty z głównej strony (ale nie usunięty z całego serwisu), wywołał  dość szerokie oburzenie. Tym bardziej że Janke tłumaczył wyróżnienie  kłamliwej notki dość mętnie. Napisał, że zawód dziennikarza ogólnie  upada, i połączył całą sprawę z filmem BBC o rzekomym rasizmie na  polskich stadionach. Oba przypadki to przykłady coraz powszechniejszej  nierzetelności w mediach - wynika z jego oświadczenia. Taką odpowiedź  wielu uczestników "salonu" uznało za nadużycie ze strony szefa portalu.  Kilka osób postanowiło zamknąć swoje blogi. Trwa dyskusja o granicach  promocji portalu kosztem zniżania się do poziomu pseudodziennikarstwa w  wykonaniu autorów pokroju Jana Osieckiego.
Piotr Falkowski
Nasz Dziennik Piątek, 1 czerwca 2012, Nr 127 (4362)
Autor: au